Śnieg sypał mocno, wiatr kręcił jak chciał, przerwy były nieuniknione, lecz czwórka zestawiona przez Michala Doležala niezależnie od warunków na Wielkiej Krokwi długo spisywała się doskonale. Prowadziła od drugiej serii. Po pierwszej serii, gdy poza 140. metr zeskoku poleciał Austriak Michael Hayboeck. Piotr Żyła, sobotni jubilat (skończył 34 lata), wyraźnie zmotywowany po piątkowej dyskwalifikacji, odpowiedział dobrą próbą, wprawdzie o cztery metry krótszą, lecz punktowaną niewiele niżej.
Kamil Stoch, także wyraźnie ożywiony w porównaniu z treningami i kwalifikacjami wyprowadził Polaków na szczyt tablicy wyników i potem można było ze spokojem obserwować, jak Andrzej Stękała (137 m) powiększa przewagę i Dawid Kubacki ją pewnie utrzymuje.
W połowie rywalizacji Polacy mieli prawie 22 punkty więcej, niż Austriacy (świetnie skoczył także Daniel Huber), niemal 48 tracili Norwegowie (Halvor Egner Granerud wciąż nie polubił Wielkiej Krokwi, z wzajemnością). Niemcy po prostu skakali słabo, nawet Markus Eisenbichler nie był w stanie dać im miejsca lepszego, niż szóste, wyprzedzali ich zarówno Japończycy, jak i Słoweńcy.
Po dwóch skokach finału klasyfikacja niewiele się zmieniła, gdyż Żyła i Stoch skoczyli co najmniej solidnie. Emocje nagle wzrosły, gdy w siódmej, przedostatniej kolejce skoczkom powiało mocniej pod narty i po dobrych lub bardzo dobrych próbach rywali (m. in. Mariusa Lindvika – 144,5 m) przed decydującyą próbą stanął Andrzej Stękała. Jako jedyny wpadł w jakąś wietrzną dziurę, skoczył zaledwie 115,5 m, w efekcie Polacy stracili całą przewagę, spadli za Austriaków, o 3,8 pkt.
Różnica nie była wielka, ale Daniel Huber był w sobotę silniejszy, niż Dawid Kubacki. Drugie miejsce dało się bez problemu obronić (Johansson nie zaatakował), lecz pierwszego odzyskać się nie dało. Nieoficjalna klasyfikacja indywidualna potwierdziła, że Huber miał najwyższą łączną notę, wyprzedził Lindvika i Żyłę. Kubacki był piąty, Stoch ósmy – łatwo było policzyć, ile kosztował pech Stękały.