Lecą głowy i ruszają dyscyplinarki po audycie w Biurze Spraw Wewnętrznych (BSW) Komendy Głównej Policji. Zlecił go nowy komendant główny Zbigniew Maj. Wyniki są szokujące: potwierdzają się nadużycia w stosowaniu podsłuchów przy wyjaśnianiu tzw. afery taśmowej, czyli nagrywania rozmów polityków i VIP-ów w restauracji Sowa & Przyjaciele. Według prokuratury za nielegalnymi nagraniami stał biznesmen Marek Falenta, a realizowali je zwerbowani kelnerzy. On sam wskazuje na udział służb specjalnych.
Po ujawnieniu afery przez tygodnik „Wprost" wybuchł skandal. Do redakcji, by zabezpieczyć nagrania, weszła w brutalny sposób ABW. Teraz dowiadujemy się, co robiła policja. Okazuje się, że latem 2014 r. w KGP powołano dwie tajne specgrupy. Pierwsza, utworzona w czerwcu, miała ustalić, kto podsłuchiwał VIP-ów, kto był inspiratorem i jaki miał cel.
Miesiąc później nieoczekiwanie powstała druga grupa specjalna złożona już tylko z funkcjonariuszy BSW. Miała „ustalić ewentualny udział funkcjonariuszy organów ścigania w rozpowszechnianiu nagrań ze spotkań funkcjonariuszy publicznych w warszawskich restauracjach".
– W kierownictwie MSW pojawiła się teza, że za nagraniami stoją służby: ABW i CBA, które oficjalnie miały wyjaśnić kulisy tego procederu. Nie ufano im, stąd pomysł, by powołać tajną grupę, która ich skontroluje – sugeruje nasz informator.
Jak wynika z audytu, zadania grupy powołanej w BSW były niejasne. Naruszając procedury, prowadziła ona nierejestrowaną kontrolę operacyjną. Podsłuchy zakładano w ramach innych śledztw kryminalnych, osobom rzekomo nieznanym i na czas do pięciu dni. Nie wpisywano ich do rejestru, dlatego nie wiedziały o tym sądy. Po co ta zasłona dymna? – By ukryć nadużycia w podsłuchiwaniu tak dużego grona osób bez zgody sądu – ocenia jeden z naszych rozmówców.