Na wywiad rzekę Tomasza Terlikowskiego z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim oczekiwałem z nadzieją. Krakowskiego kapłana ceniłem za jego zaangażowanie na rzecz niepełnosprawnych, aktywność duszpasterską wśród Ormian czy działalność w sprawie lustracji. Miałem nadzieję, że w rozmowie duchowny przedstawi pogłębiony obraz sytuacji Kościoła w Polsce oraz swoją wizję kapłaństwa we współczesnych czasach. Jednak lektura książki „Chodzi mi tylko o prawdę" przynosi rozczarowanie.
Problem z homoseksualizmem
Większość krytyków tej pozycji zarzuca ks. Isakowiczowi, że publicznie opowiada o wpływowym lobby homoseksualnym w polskim Kościele. Według mnie nie na tym jednak polega kłopot z tą książką. Jezuita o. Józef Augustyn w wywiadzie dla KAI mówi: „Lobbowanie homoseksualistów to też żadna nowość. Tam, gdzie są aktywni homoseksualiści, tam jest też lobbowanie. Dotyczy to wszystkich środowisk, także Kościoła. Księżowskie wspólnoty nie są tu żadnym wyjątkiem. To sposób społecznego istnienia osób identyfikujących się ze swoim homoseksualizmem".
Od czasu ujawnienia afer pedofilskich w Kościele w USA, gdy okazało się, że aż 81 proc. ofiar molestowania seksualnego przez księży w tym kraju stanowią chłopcy, a tylko 19 proc. dziewczynki – problem homoseksualizmu w szeregach duchowieństwa stał się poważnym wyzwaniem. Skala zjawiska była bowiem taka, że wystarczył jeden zdeprawowany ksiądz, by pozostawić po sobie dziesiątki, a nawet setki ofiar. Nic więc dziwnego, że Stolica Apostolska postanowiła zdecydowanie stawić czoła temu zagrożeniu. Efektem tego była m.in. instrukcja Kongregacji Wychowania Katolickiego zakazująca wyświęcania osób o skłonnościach homoseksualnych.
Wspomniany już o. Augustyn mówi: „Kościół nie generuje homoseksualizmu, ale jest ofiarą nieuczciwych ludzi o skłonnościach homoseksualnych, którzy wykorzystują struktury kościelne dla realizowania własnych najniższych instynktów. Praktykujący księża homoseksualiści to mistrzowie kamuflażu. Demaskuje ich niekiedy przypadek". Tymczasem lektura wywiadu z ks. Isakowiczem sprawia wrażenie, jakby Kościół nie był ofiarą grup gejowskich, lecz sam sprzyjał reprodukowaniu homoseksualizmu. Gdy kapłan krytykuje obowiązkowy celibat wśród duchownych, to jednym z jego argumentów jest twierdzenie, że to bezżenność księży rodzi problemy z homoseksualizmem. Takie zarzuty padały także w USA po ujawnieniu afery pedofilskiej. Zlecono więc szczegółowe badania, które nie potwierdziły jednak istnienia takiego związku. Powtarzanie tego typu insynuacji jest więc nie tylko nieprawdziwe, ale wywołuje też wrażenie, jakoby postawa wyrzeczenia i ofiary, którą stanowi dobrowolny celibat, była źródłem grzechu.
Bez Jezusa
Największy problem z książką polega jednak na czymś innym – na obrazie Kościoła, jaki się z niej wyłania. Kościół bowiem, o którym opowiada ks. Isakowicz, to instytucja feudalna, uniemożliwiająca normalną komunikację oraz niestosująca wobec siebie kryteriów, których wymaga od innych; stosunki między biskupami a księżmi przypominają relacje między panami a niewolnikami lub wasalami; kapłani uzależnieni są od kaprysu biskupów, którzy często nie wiedzą nawet, jak wygląda ich diecezja; panuje przyzwolenie struktur kościelnych na homoseksualizm duchownych; promowany jest model księdza BMW – bierny, mierny, ale wierny; kapłan, który nie jest proboszczem, jest nikim itd. itd. Tego typu zarzuty, obecne w książce, można by jeszcze długo wymieniać.
Nie wykluczam, że na każde z tych twierdzeń ks. Isakowicz mógłby znaleźć konkretny przykład. Kłopot jednak w tym, że z prawdziwych faktów można skonstruować fałszywy obraz. Pewna opiniotwórcza gazeta, pisząc o polskiej tradycji narodowej, eksponuje przykłady antysemityzmu, szmalcownictwa czy pogromów. I zdarza się jej podawać fakty prawdziwe. A jednak stworzona z takich elementów wizja polskości, której istotą ma być zbrodnia w Jedwabnem, pozostaje całkowicie nieprawdziwa. Podobnie rzecz ma się z książką ks. Isakowicza. Pozytywnych zdań o Kościele jest tam niewiele. Nie znajdziemy ani słowa, że Kościół jest miejscem spotkania z Bogiem, doświadczania bezinteresownej miłości czy przeżywania duchowej więzi we wspólnocie. A jest to doświadczenie bardzo wielu ludzi, których znam osobiście. Dość powiedzieć, że na 180 stronach książki imię Jezus pojawia się zaledwie raz, zaś Chrystus – trzy razy, i to zawsze jako incydentalne wtręty (np. przy wątku intronizacji Chrystusa czy odnalezieniu krzyża Chrystusa przez św. Helenę).
A przecież to osobista relacja z Jezusem jest najgłębszą istotą chrześcijaństwa, a zwłaszcza kapłaństwa. Dzięki szumowi medialnemu książka zdążyła stać się już bestsellerem, a na jej kupno decyduje się wiele osób obojętnych religijnie. Jaką „prawdę o Kościele" otrzymują oni od katolickiego księdza? Kościół jawi się jako jedna z wielu zepsutych instytucji tego świata, zimna i bezduszna, pozbawiona wymiaru nadprzyrodzonego, w której liczy się tylko dominacja, a nie zbawienie duszy.