Piekielnie zdolna. Idąca pod prąd, nowoczesna. Była jak barwny motyl w szarych czasach socjalizmu. Żyła intensywnie: odnosiła wielkie sukcesy i dotkliwe porażki. Dobrze czuła się w towarzystwie, ale poznała też smak samotności.
Miała niespokojną duszę. Skończyła warszawską PWST w 1960 roku i bardzo szybko stała się popularną aktorką. Dzisiaj powiedzielibyśmy gwiazdą. Jeszcze w czasie studiów związała się z kabaretem STS, gdzie śpiewała „Kochanków z ulicy Kamiennej".
Kamera ją kochała
Po dyplomie znalazła się w zespole Teatru Dramatycznego – jednej z najbardziej prestiżowych scen warszawskich, często pojawiała się w telewizji – zdobywała Srebrne i Złote Maski. Ale przede wszystkim zaistniała na dużym ekranie.
Należała do pokolenia, dla którego film był czymś gorszym. Liczył się teatr, to był dom aktora. Resztą nie należało się specjalnie chwalić. Ale dla niej kino było wymarzonym żywiołem. Kamera ją kochała.
Czyżewska trafiła na ekran, gdy jako studentka szkoły teatralnej podczas wakacji na Mazurach przeszła się w tle w dokumencie Jana Łomnickiego. Zapamiętał ją asystent reżysera Stanisław Bareja i zaproponował rolę w „Mężu swojej żony", a potem następne – w „Żonie dla Australijczyka" i „Małżeństwie z rozsądku". To były zabawne „komedie matrymonialne".