Nawet na plaży odgradzamy się parawanami... Te podziały są okropne, bo osłabiamy swoją siłę, a narodem podzielonym łatwiej manipulować. Aczkolwiek potrafimy też się jednoczyć. Mam na myśli ostatnie marsze w obronie sądów.
Zwolennicy PiS też protestowali?
Mogło tak być.
Który z miłościwie nam panujących sekretarzy, premierów, prezydentów, prezesów – był pani zdaniem najlepszy?
Jako pierwszy pozytywny wizerunek miał Edward Gierek, który dbał o to, by w Polsce było więcej Zachodu. Wpuścił do kraju trochę świeżego powietrza. Przyjechała ABBA, pojawił się maluch, Fiat.
Długi płacimy chyba do dziś.
Ale po Gomułce to była zdecydowana zmiana.
Miała pani okazję spotkać Gierka?
Nigdy w życiu. Za to w latach 70., jeszcze jako minister obrony narodowej, generał Jaruzelski zaprosił artystów na pokazowe manewry w Drawsku Pomorskim. O piątej rano wsadzono nas do samolotu transportowego Ukraina, gdzie siedzieliśmy pod ścianą jak spadochroniarze. Pamiętam, że był Adam Hanuszkiewicz, Ernest Bryll, same tuzy. Potem lał deszcz, a my obserwowaliśmy budowę mostu pontonowego w asyście samolotów. Wtedy widziałam Jaruzelskiego, z daleka. Przywódcy PRL byli raczej chronieni i nie bratali się z ludem. Pierwszym prezydentem, którego poznałam, był Aleksander Kwaśniewski. Organizował swoje urodziny na tysiąc osób w Pałacu Prezydenckim. Było bardzo wesoło. Rej wodził Szymon Szurmiej, otoczony wianuszkiem słuchaczy, bo opowiadał fantastyczne dowcipy. Kwaśniewski to był prezydent inteligent. Z przyjemnością słucham, jak mówi – dobrą polszczyzną, sensownie. Lecha Kaczyńskiego widziałam jeden raz. Był przemiłym człowiekiem. Spotkałam go kiedyś w radiu. Przywitaliśmy się „na misia". A podczas spotkania w Belwederze z okazji święta odzyskania niepodległości pani Maria Kaczyńska poprosiła mnie o zaśpiewanie „Było ciemno", choć w planie były pieśni patriotyczne. Poznałam też Lecha Wałęsę, zanim został prezydentem. To było podczas pierwszego zjazdu Solidarności w Hali Olivia. Zapoznał mnie z nim kolega, który był złotnikiem i oprawiał bursztyn, a jednocześnie działaczem związkowym. Tak to wyglądało.
To skąd się wziął wizerunek Maryli Rodowicz, która jest z władzą zawsze za pan brat?
Być może stąd, że brałam udział w różnych imprezach, koncertach – na przykład dożynkowych czy barbórkowych. Wszyscy artyści występowali. Pamiętam koncert barbórkowy w katowickim Spodku, kiedy śpiewałam przyśpiewki śląskie.
To było przy okazji VII zjazdu PZPR.
Śpiewała wtedy ze mną Irena Jarocka, Ania Jantar, chyba też Halinka Frąckowiak. W eksponowanych rzędach siedzieli przedstawiciele partii i rządu – Gierek i Jaroszewicz. Koncert został zarejestrowany, można go zobaczyć na YouTubie. A to utrwala stereotypy. Nie bez znaczenia jest też to, że przetrwałam wszystkich politycznych bonzów i odżyłam w latach 90. – po bardzo trudnym okresie, gdy powstały nowe media i firmy fonograficzne, a mnie i moich rówieśników nie rozpieszczano, bo nikt nie był zainteresowany reliktami poprzedniej, słusznie minionej, epoki. Pomógł mi wtedy mąż, który został wydawcą moich płyt, a potem sprzedał katalog nagrań koncernowi Universal.
W jednej z piosenek śpiewa pani: „Kawa i papieros z rana/ Ja taka nieposkładana/ W lustro też nie patrzę/ Boję się, co zobaczę/ Nie trzeba było, nie trzeba/ Cóż kiedy była potrzeba". Miała pani takie poczucie, że pewne rzeczy trzeba zrobić, żeby być w centrum zainteresowania? O co chodzi – o mężczyzn, o popularność?
W tej piosence to chyba chodzi o seks. Ostatni dwuwiersz jest bardzo śmieszny.... nie trzeba było, nie trzeba, cóż kiedy była potrzeba...
Często inspirowała pani autorów. A jak było teraz?
Piosenki były napisane dużo wcześniej przez Witka Łukaszewskiego.
Świetny poeta, kompozytor i gitarzysta w jednej osobie.
To prawda. Poznała mnie z nim Pućka, czyli Marysia Szabłowska, dziennikarka radiowa. Wcześniej przysłała mi dwie jego piosenki. Złapały mnie za gardło. Potem Witek przyjechał do Warszawy i zaprezentował mi multum swoich utworów. Powiedziałem, że są jakby dla mnie pisane. Był bardzo szczęśliwy. Zażartował, mówiąc: „Może będę w końcu sławny, bo teraz mieszkam na zadupiu!". A mieszka pod Poznaniem, na wsi, a nawet poza nią. Ma siłownię bez ścian, a gdy pada śnieg, jest cały zasypany. To oryginał, poeta, gitarzysta. Nie miałam w planie nagrywania płyty. Ale nasze spotkanie moje plany zmieniło.
Zaczynając karierę, śpiewała pani „Jak cię miły zatrzymać". Co teraz jest najważniejsze dla kobiety?
Dobre samopoczucie, żeby można było spokojnie spojrzeć w lustro. Ostatnio moje dobre samopoczucie zostało mocno zachwiane. W końcu zostawił mnie mąż dla młodszej kobiety. Ale myślę też, że kobiety są dobre w oszukiwaniu siebie. Umiem tak stanąć, żeby w lustrze wyglądać dobrze. Ale kiedy jest złe światło, „pudelki" mogą zrobić mi fatalne zdjęcie. Lubują się w katowaniu ludzi najgorszymi zdjęciami w stylu „upiór z Luwru".
Na nowej płycie śpiewa pani też: „Ogólnie rzecz biorąc/ To mam fart/ Wybrałam asa/ Z talii kart".
Tak mi się wydaje. Spotykałam właściwych ludzi na swojej drodze. Pierwszy był Wojtek Młynarski, który był w jury na Studenckim Festiwalu Piosenki w Krakowie, który wygrałam w 1967 roku. To była pierwsza edycja transmitowana w telewizji. Pamiętam, że gdy wyszedł z obrad jury, spojrzał na mnie i pokazał mi prostokąt. To znaczyło, że dobrze prezentuję się w telewizorze. Pracował wtedy w radiowym Studiu Piosenki razem z Agnieszką Osiecką w Trójce i wymyślił, żebym spróbowała amerykańskiego folkowego repertuaru. Napisał polskie teksty i skompletował repertuar, z Dylanem włącznie. Pchnął mnie we właściwym kierunku. Potem Agnieszka Osiecka chciała dla mnie pisać. Początkowo dawała mi piosenki polityczne, zaangażowane, w stylu STS. Wolałam inne – buntownicze, ale egzystencjalne. Pisała i mówiła, że jest jak krawcowa – że szyje teksty dla mnie na miarę. Przyjaźniłyśmy się, wiedziałyśmy o sobie wszystko. Wcześniej wpadłam w ręce Kasi Gaertner, która współpracowała z Ernestem Bryllem. Potem był Seweryn Krajewski, Jacek Mikuła.
I wielu innych, którzy się do pani dobijali, bo jest pani wspaniałym medium.
Tak mi się wydaje. Stworzyłam wizerunek, który był dość oryginalny. Nosiłam hipisowskie spódnice, na które teraz się mówi „marylki", wychodziłam na scenę boso. Kiedy nagrywałam singla w Londynie, mówiono, że jestem folkową dziewczyną z gitarą, i wróżono mi karierę. Tę szansę akurat zmarnowałam.
Ale i tak kojarzy się pani z najwspanialszymi momentami. W 1974 roku śpiewała pani „Futbol" na rozpoczęcie mistrzostw świata w Monachium, gdzie zdobyliśmy brązowy medal.
O tym, że mam jechać, zdecydował Wydział Kultury KC. Uznano, że jestem słowiańską nimfą z gitarą. Ubrani w krakowskie stroje ludowe, przejechaliśmy ulicami Monachium wozem drabiniastym wyścielonym słomą, a potem wyszliśmy z gigantycznej piłki na murawę stadionu. Byłam uratowana, bo w środku skorupy było duszno, a koledzy ziali oparami alkoholu.
Wyczuwała pani też zmiany muzycznych mód. „Dentysta sadysta" był parodią czy próbą dołączenia do rockowych gwiazd?
To był pomysł mojego muzyka Florka.
Ale czy czuła się pani zagrożona przez nowe pokolenie rockowych gwiazd?
Ależ absolutnie tak. W kraju pachniało rewolucją. To się łączyło z Solidarnością, czasami buntu. Ludzie byli nabuzowani i chcieli słuchać buntowniczych tekstów z przemycanymi podtekstami politycznymi. Zespół Różowe Czuby, który wykonywał „Dentystę", miał przerysowany wizerunek. Mieliśmy różowe peruki postawione na cukier, pomalowane twarze, kłódki w uszach, a w zębach żyletki. Nagraliśmy tę piosenkę do telewizyjnej listy przebojów, zajęliśmy pierwsze miejsce i od razu nas wycięto. Ciemne okulary miały być rzekomo aluzją do generała Jaruzelskiego, a nazwa grupy – do komisarza wojskowego Czuby, który rządził telewizją.
Pod koniec lat 70. wykonała pani własną wersję „Kolorowych jarmarków" Janusza Laskowskiego popularnego poza głównym obiegiem. Ale nigdy nie flirtowała pani z disco polo. Skąd się wziął występ z Zenonem Martyniukiem?
Padł pomysł, żebym wystąpiła w sylwestra o północy, a ja nie chciałam po raz kolejny śpiewać „Małgośki" czy „Ale to już było". Odmówiłam. Wtedy spotkał się ze mną reżyser Konrad Smuga i zaproponował, żebym wykonała „Hej, sokoły", a w duecie z Zenkiem „Oczy zielone". Nie znałam tej piosenki, ale przypomniałam sobie film z szatni naszych piłkarzy, gdzie puścił ją Kamil Grosicki, po meczu z Irlandią, po tym jak awansowaliśmy na Euro we Francji. Poszukałam teledysku na YouTubie i pomyślałam, że jeśli moi muzycy zrobią nową aranżację, odejdziemy od disco polo. Zależało mi na stylu disco z lat 80., a dokładnie na atmosferze „One Way Ticket" The Eruption.
W piosence „Zajączek słońca" pojawiają się bohaterki z polskich szlagierów – Ewka, Jolka, a także Stachura i Wysocki. Przeżyła pani Niemena, Młynarskiego, Osiecką, Wodeckiego. Czuje się pani naszym McCartneyem w spódnicy?
Wolałabym porównanie do Jaggera. On i The Rolling Stones żegnają się z estradą już ze 20 lat. Generalnie nie analizuję mojej sytuacji. Dla mnie najważniejsze jest granie koncertów. Każdy artysta wtedy się spełnia. Moje tournée od września do stycznia będzie nazywać się „Finałowa Trasa". To będzie podsumowanie 50 lat na estradzie. A w styczniu zaczynam nową pięćdziesiątkę.
Śpiewa pani: „W sumie nie jest źle/ No bo cóż/ Ręce sprawne mam/ I parę nóg/ Głowa kręci się/ Szyja też/ Powoli przesuwam się". Czy to będzie nowy hymn seniorów?
Z jednej strony czuję upływ czasu, a z drugiej nie zajmuje mi to głowy. Dlatego, że nie chcę o tym rozmyślać. Dla mnie, jeżeli o czymś nie myślę, to tego nie ma. Moim zdaniem ta piosenka jest zabawna i optymistyczna! Dopiero tak naprawdę śmierć mojej mamy w maju uzmysłowiła mi pewne nieodwracalne procesy. Był człowiek i nagle go nie ma. Do tej pory nie mogę tego zrozumieć.
Pocieszeniem jest nowa piosenka: „Dotykam głowy/ I reszty ciała/ I chyba dobrze/ Wszystko działa".
Działa. Codziennie katuję się półtoragodzinną grą w tenisa. A po wywiadzie mam lekcję tańca, bo podczas jubileuszu opolskiego zatańczę z Jankiem Klimentem do rumby z mojej nowej płyty.
A może pani zaapeluje z estrady opolskiej do Polaków, żeby „suweren" nie kłócił się o wszystko?
Marzę o tym. Ale muszę też dodać, że Jurek Owsiak, którego bardzo cenię, niepotrzebnie dolał oliwy do ognia. Kiedy odwołano festiwal w czerwcu, napisał na FB, że mnie zaprasza na Przystanek Woodstock. W ślad za tym nic jednak nie poszło. Tymczasem w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej" powiedział, że jest oburzony tym, że wystąpię w Opolu we wrześniu, a jego zlekceważyłam. A tyle mówił o tolerancji. I jeszcze jedno: Kuba Wojewódzki napisał, że mam słabość do dyktatorów, bo się sfotografowałam z Fidelem Castro. Kiedy byłam z innymi artystami na festiwalu młodzieży i studentów na Kubie, Fidel zjawił się na bankiecie w ambasadzie po polskim galowym koncercie niespodzianie, zrobił sobie zdjęcie z nami i poszedł. Wszystkie dziewczyny były zachwycone wysokim przystojniakiem w mundurze.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95