Sprawę opisała w środę na łamach portalu RynekZdrowia.pl mec. Jolanta Budzowska, która reprezentowała rodzinę uchodźców: niepełnosprawnego dziecka i jego rodziców.
Ciąża emigrantki przebiegała prawidłowo. W trakcie porodu zapis monitoringu KTG zaczął się pogarszać. Lekarz, tzw. młodszy dyżurny zwrócił się do swojego zwierzchnika o konsultację i zgodę na wykonanie cesarskiego cięcia, ale zgody takiej nie otrzymał.
Szef dyżuru zdecydował o kontynuacji porodu siłami natury, i forsował tę metodę mimo, że zapis tętna płodu pozwalał stwierdzić, że dziecko umiera w łonie matki.
Jak relacjonuje w swoim artykule mec. Budzowska, ostatecznie dziecko zostało wydobyte za pomocą kleszczy, w stanie zamartwicy (0 punktów w skali Apgar); wymagało reanimacji, intensywnej terapii, a później wielokierunkowego leczenia i rehabilitacji.
Na skutek błędów przy porodzie dziewczynka została dzieckiem głęboko niepełnosprawnym fizycznie i intelektualnie: nie chodzi, nie siedzi samodzielnie, nie odwraca się na boki, nie mówi i wymaga karmienia przez sondę.