Po transakcji rozksięgowano ją zresztą na wartość niematerialną i materialną, wyceniając tę pierwszą na 130 mln zł. To były plamy na mapie, gdzie wskazywano tylko potencjalną lokalizację, oderwaną od miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego i badań środowiskowych. Stopień zaawansowania niektórych projektów wynosił od 0 do 5 proc. Już pół roku po transakcji zrobiono pierwsze odpisy na kilkadziesiąt milionów złotych, a potem kolejne. To świadczy o tym, że część aktywów nie przedstawiała żadnej wartości, o czym musieli wiedzieć kupujący. Z trzech projektów, które trafiły wtedy do Energi, rozwinęliśmy tylko Parsówek.
Największy odpis opiewający na 0,5 mld zł zrobiono w 2016 r., czyli po spadku cen zielonych certyfikatów i wejściu w życie ustawy o inwestycjach w elektrownie wiatrowe (tzw. ustawa odległościowa hamująca rozwój farm – red.).
Co do działań prokuratury, to ówcześni pracownicy wnosili o umorzenie i nie współpracowali z organami ścigania. Przedstawiciele Energi nie reagowali też na wezwania dotyczące przedstawienia dokumentów. Media informowały, że były prezes spółki zależnej został zmuszony do podpisania się pod umową zakupu.
To niejedyna umowa budząca nasze zastrzeżenia, w której powielono mechanizm zawierania transakcji. Dlatego będziemy wnioskowali o objęcie tej sprawy kuratelą prokuratury krajowej.
Są podejrzenia, że posiadacie umowy z firmami zewnętrznymi, które zaraz po podpisaniu umowy długoterminowej na zakup certyfikatów zamieniały turbiny na używane i że sama Energa stosowała taką praktykę przy swoich projektach. Czy to prawda?
Nie chcę na to pytanie odpowiadać. Jako prezes spółki giełdowej muszę ważyć słowa. Zapewniam, że głęboko analizujemy temat certyfikatów i wkrótce poinformujemy o wszystkich nieprawidłowościach.