Premier Beata Szydło postawiła liderom Unii warunki, od których zależy, czy Polska podpisze się pod deklaracją rzymską na koniec jubileuszowego szczytu 25 marca. Szefowa rządu zdaje sobie sprawę, że może zepsuć atmosferę urodzin UE.
– Nastrój do świętowania 60. rocznicy podpisania traktatów rzymskich jest zmącony – mówiła w czwartek podczas konferencji w Kancelarii Premiera. Jej zdaniem „Brexit postawił przed UE wiele pytań, ale odpowiedzią na nie nie może być Europa wielu prędkości".
– My jesteśmy zainteresowani tym, aby UE (...) wskazała poważne kierunki rozwoju swojej polityki. Ale na dekoracyjne akty z naszej strony nie ma zgody – mówił twardo w Sejmie Konrad Szymański, wiceszef MSZ. – Jesteśmy zainteresowani członkostwem, ale nie dekoracyjnym.
Rząd domaga się od liderów Unii zapisania w rzymskim dokumencie warunków, które przedstawiono w deklaracji Grupy Wyszehradzkiej podczas ostatniego jej spotkania w Warszawie. Chodzi o „jedność Unii Europejskiej, obronę ścisłej współpracy z NATO, wzmocnienie roli parlamentów narodowych i zasady wspólnego rynku, które mają nie dzielić, ale łączyć".
– To są ogólne sformułowania. Wszystko zależy od szczegółów, głównie od zapisu (deklaracji rzymskiej – red.) o Europie różnych prędkości – komentuje dr hab. Piotr Wawrzyk, europeista z UW. Podkreśla, że istotne zmiany w strukturze UE wymagają negocjacji traktatowych i każdy warunek stawiany przez Polskę, taki jak „wzmacnianie roli parlamentów narodowych", wymaga debaty nad tym, czy i jak wprowadzić go do unijnego prawa. – Kanclerz Merkel nie kwestionuje roli parlamentów narodowych, ale czy zgodzi się, by Polska otwierała negocjacje na ten temat? – pyta Wawrzyk.