Funkcjonariusze Federalnej Służby Migracyjnej (FMS) często są przedstawiani jako bohaterowie w rosyjskich programach informacyjnych. Dzielnie łapią nielegalnych imigrantów na moskiewskich przedmieściach lub w towarzystwie kamer państwowych stacji telewizyjnych pomagają zalegalizować obcokrajowcom pobyt.
Obserwując rosyjskie media państwowe, można odnieść wrażenie, że w porównaniu z „walczącą z kryzysem migracyjnym Unią Europejską" w Rosji ten problem w ogóle nie istnieje. Tymczasem historia mężczyzny pod pseudonimem Kim (prawdziwego imienia uciekinier z Korei Północnej nie chce ujawniać z obawy o swoich krewnych, którzy pozostali w kraju) opisana przez znane rosyjskie stowarzyszenie Memoriał dowodzi, że Rosja jest zamknięta dla uchodźców.
Ucieczka z piekła
Jeszcze w latach 90., będąc nastolatkiem, Kim po raz pierwszy uciekł ze swojej ojczyzny. Przez pewien czas pracował w Chinach, gdzie ciągle był szantażowany i bity przez tamtejszą policję. Próbował więc dostać się do Rosji, gdyż powiedziano mu, że tam przyjmują uchodźców, a nawet budują dla nich domy. Ale miał jedynie starą mapę Związku Radzieckiego i dlatego trafił do Kazachstanu, a nie do Rosji. Kilka tygodni później Kazachowie deportowali go do Korei Północnej, ponieważ Astana dopiero w 1998 roku ratyfikowała konwencję o statusie uchodźców z 1951 roku. W ojczyźnie natychmiast skazano go na dziesięć lat łagru i tylko cudem udało mu się uniknąć kary śmierci, która jest tam powszechnie stosowana.
Po latach nieludzkiej pracy mężczyźnie udało się po raz drugi uciec do Chin. Stamtąd dotarł w końcu na właściwą granicę i przedostał się do upragnionej Rosji. Na miejscu okazało się jednak, że domów dla uchodźców nikt tam nie buduje, a otrzymanie azylu graniczy z cudem. Rosyjscy obrońcy praw człowieka pomogli mu złożyć wszystkie niezbędne dokumenty w urzędzie ds. cudzoziemców, ale w 2014 roku urzędnicy po raz pierwszy odrzucili jego prośbę. Prawnicy złożyli w jego imieniu apelację i sąd uznał, że decyzja urzędników była jednak bezprawna. Kim złożył wniosek po raz drugi, ale znów spotkał się z odmową. Federalna Służba Migracyjna nawet nie wzięła pod uwagę, że po powrocie do ojczyzny mężczyzna prawdopodobnie zostałby stracony.
Przyjaźń z dyktatorem
– Nie widzę w tym nic dziwnego, gdyż w ten sam cyniczny sposób rosyjscy urzędnicy traktują nie tylko obcokrajowców, ale i własnych obywateli – mówi „Rz" dysydent i znany rosyjski obrońca praw człowieka Lew Ponomariow. – Polityką migracyjną w Rosji zajmują się wojskowi oraz służby specjalne, a wielu z nich jeszcze z czasów radzieckich sympatyzuje z Koreą Północną – dodaje.