Rzeczpospolita: Pod koniec czerwca przywódcy „28" chcą uzgodnić nową unijną politykę azylową. Kryzys migracyjny będziemy mieli za sobą?
Gerald Knaus: Ta debata nie ma wiele sensu. Koncentruje się na obowiązkowej redystrybucji uchodźców, kwotach dla krajów Unii. To tylko dzieli Europę, a nie będzie służyło nikomu, ani uchodźcom, ani Niemcom, ani Grecji. Lepiej nie uzgadniać niczego niż coś, co i tak za pół roku się rozpadnie.
Jak to? Przecież od trzech lat Bruksela oskarża Polskę o łamanie „europejskiej solidarności", grozi sankcjami, byle zmusić nasz kraj do przyjęcia systemu redystrybucji. Wszystko na nic?
Zacznijmy od tego, że polityka wobec uchodźców nie powinna być rozstrzygana w Brukseli, bo to ją sprowadza do najniższego, wspólnego mianownika wśród krajów Unii. To jest zadanie dla parlamentów narodowych! W minionej dekadzie Szwecja przyjęła najwięcej uchodźców w przeliczeniu na mieszkańca wśród krajów Zachodu, bo było na to społeczne przyzwolenie. Z tego samego powodu CDU/CSU zgodziła się, aby przyjmować rocznie 200 tys. uchodźców. Ale nie można europeizować miłosierdzia. Wymuszona imigracja prowadzi do zwycięstwa skrajnej prawicy, jak w Austrii. Debata o systemie relokacji była wielkim błędem politycznym ze strony Komisji Europejskiej, na którą naciskały Niemcy. W Berlinie tego nie przemyślano. A przecież doświadczenia ostatnich 20 lat funkcjonowania konwencji dublińskiej pokazują, że nie da się przerzucać uchodźców wbrew ich woli i woli krajów, która mają ich przyjmować. No bo czy Włochy przyjmują z powrotem imigrantów, którzy dostali się przez włoskie terytorium do Francji lub Niemiec? Nie! Za ogromną cenę polityczną udało się w ramach systemu redystrybucji ulokować bardzo niewielką liczbę uchodźców, co w żaden sposób nie rozwiązuje kryzysu.
Tylko że bez nacisków Brukseli Polska nie pomoże w rozwiązaniu kryzysu migracyjnego, który choćby doprowadził do zwycięstwa populistów we Włoszech.