Tak mówi jeden z istotniejszych zapisów naszego - już dość stareńkiego – kodeksu cywilnego. Ta fundamentalna zasada w podobnej formie funkcjonuje w większości krajów świata.
Kiedyś, czyli te przynajmniej 210 lat temu w Księstwie Warszawskim obowiązywała w trochę innej, bo napoleońskiej wersji: „Wszelki jakikolwiek bądź czyn człowieka, który zrządza szkodę drugiemu, obowiązuje tego, z którego winy nastąpił, do wynagrodzenia szkody". Zawsze jednak chodziło o to samo. O sprawiedliwe ocenienie czynu lub zaniechania osoby fizycznej czy prawnej, które spowodowało szkodę majątkową, czy osobową. Temat jest odwieczny. Zmaltretowany i przenicowany został przez cywilistów – i nie tylko – ze wszystkich możliwych pozycji i punktów widzenia. Generalnie zawsze w takich sprawach chodzi o odszkodowanie czy zadośćuczynienie, czyli o pieniądze. Interesy stron są przeciwstawne i niekiedy trudne do pogodzenia. Stąd sądowe wyroki i ugody czasami szokują wysokością odszkodowania zarówno w jedną jak i drugą stronę. Są zbyt skromne – czyli niesprawiedliwe albo gigantyczne – czyli jakby nienależne. Poszkodowany chce naprawić szkodę, nie mieć nadzwyczajnych i nieprzewidzianych strat i dostać jak najwięcej. Natomiast winny spowodowania szkody także liczy na łaskawość niebios i niskie odszkodowanie.