Możecie się wylegiwać na krzyżu, a nawet po nim skakać, ale nie namówicie mnie do tego, żebym robił to, co wy i podzielał wasze poglądy, bo mam własne i powinniście je uszanować. Taki jest sens prywatnie brzmiącej wypowiedzi Krzysztof Korzeniowskiego, grającego Sierżanta, weterana powstania listopadowego, ale i współczesnego katolika.
W ten sposób teatr krytyczny o lewicowej wrażliwości zamiast wzywać do refleksji poprzez nie dla wszystkich zrozumiałe prowokacje, otwiera się na dialog. Do tej pory buksował w miejscu, starając się przelicytować „Klątwę" Olivera Frljica według Wyspiańskiego.
Spektakl Groszyńskiej z sosnowieckiego Teatru Zagłębia nie jest inscenizacją powieści Györgyego Spiro o Kole Sprawy Bożej, czyli towiańczykach, w tym Mickiewiczu i Słowackim, którzy chcieli zbawić Europę polskim mesjanizmem.
Z książki Węgra Marcin Kącki i Jan Czapliński, autorzy tekstu, zachowali m.in. cytat o tym, jak Ksawera Deybel, kochanka Mickiewicza, brała w usta członka wieszcza, jakby to była komunia święta. Szkoda, że książka odsłaniająca obyczajowe kulisy sekty Towiańskiego nie zostanie wypromowana w teatrze i stanowi jedynie inspirację. Jednak w zamian dostajemy inną wartość. Choć nie od razu.
Na początku niczym w szkolnej, naiwnej formie – stylizowanej? – oglądamy typowe postdramatyczne przedstawienie. Aktorzy polemizują z postaciami, komentują je i wypowiadają własne opinie. Towiański (Michał Bałaga) kładzie się najpierw na krzyżu, który leży poprzecznie na środku sceny, potem podchodzi do proscenium i mówi, że woli rozmawiać z nami bez patosu. Agnieszka Bieńkowska jako Ksawera krzyczy, że ma prawo „obciągać" komu chce i nikt jej tego nie zabroni. Przełamanie przewidywalnej konwencji następuje wraz z monologiem Sierżanta.