Rzeczpospolita: W poniedziałek Związek wydał oświadczenie, w którym domaga się uznania od władz w Mińsku i wzywa ambasadora RP do „aktywniejszego podnoszenia kwestii legalizacji". Czy MSZ działa niewystarczająco aktywnie w tym kierunku?
Andżelika Borys: Zależy nam, by na tle ocieplenia relacji z Białorusią kwestia uznania ZPB była podnoszona przez stronę polską w rozmowach z Mińskiem. Mówią o ruchu polskim, o mieszkających na Białorusi Polakach, ale brakuje konkretów. Chcemy, by ta sprawa była poruszana w sposób konsekwentny i stanowczy. Nie chcemy, by tę sprawę zamiatano pod dywan. Nasza organizacja ma wyraźną nazwę, walczymy o polskość i siedzieliśmy za to w aresztach. Udało nam się zachować tę strukturę, będąc pod ostrzałem, czasami z obu stron. Nie ugięliśmy się.
Czy sugeruje pani, że presja była wywierana również ze strony Warszawy?
Władze Białorusi od lat proponują tylko jedną opcję. Zlikwidować naszą organizację i połączyć nas z tym drugim związkiem, utworzonym przez reżim w 2005 roku. W 2010 roku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w Warszawie zaproponowano mi właśnie taki scenariusz. Mówiono, że Białoruś się zmienia, że nie mogę być prezesem ZPB i że trzeba wybrać nowych, niezależnych ludzi. Ustąpiłam dla dobra organizacji i co się stało? Nikt nas nie uznał i nikt nas nie zalegalizował. Władze Białorusi stoją konsekwentnie na swoim. W Mińsku obawiają się mocnej organizacji polskiej mniejszości.
A może polscy dyplomaci nie chcą ryzykować trwającego od ponad dwóch lat kruchego ocieplenia relacji z Mińskiem?