George Friedman: Polska nie musi się bać Trumpa

Miliarder nie wycofa wojsk amerykańskich z waszego kraju, bo to tani sposób na powstrzymanie Rosjan. A jego deal z Putinem będzie polegał na neutralizacji Ukrainy – przekonuje Jędrzeja Bieleckiego George Friedman, szef agencji wywiadowczej Stratfor.

Aktualizacja: 15.09.2016 19:08 Publikacja: 14.09.2016 19:52

George Friedman: – Jeśli Hillary Clinton nie wstanie z łóżka, demokraci wystawią w wyborach Joe Bide

George Friedman: – Jeśli Hillary Clinton nie wstanie z łóżka, demokraci wystawią w wyborach Joe Bidena

Foto: materiały prasowe

Rz: Kto będzie następnym prezydentem USA?

George Friedman: Hillary Clinton. Co trzeci Amerykanin chce głosować na Donalda Trumpa. Reszta szuka jakiegokolwiek pretekstu, aby na niego nie głosować. Hillary jest niezwykle słabym kandydatem, stąd tak wyrównane sondaże. Ale jeśli nie popełni do 8 listopada jakiegoś fundamentalnego błędu, nie wyjdą jakieś zasadnicze rewelacje w sprawie finansowania jej fundacji czy prywatnych e-maili, zdobędzie Biały Dom.

Na razie leży jednak w łóżku...

Ma zapalenia płuc, pytanie, na ile poważne. Trump najwyraźniej coś wie niepokojącego o jej stanie zdrowia, od pewnego czasu porusza ten temat. Ale jeśli Clinton nie będzie w stanie dokończyć kampanii, to demokraci wysuną innego kandydata, najpewniej Joe Bidena. To będzie mistrzowski ruch, bo republikanom zabraknie czasu na oczernienie go. Wówczas Biden będzie miał Biały Dom w kieszeni.

Po raz pierwszy o wynikach wyborów w tak dużym stopniu zdecydują mniejszości etniczne, przede wszystkim 60 milionów Latynosów. Nawet w Teksasie nie wiadomo, czy wygra Trump. Następny prezydent będzie musiał mówić po hiszpańsku?

Jeb Bush świetnie mówi po hiszpańsku, jego żona jest Meksykanką, a jednak poniósł całkowitą porażkę. A co do Teksasu spokojnie – wygra Trump. W powszechnej opinii Latynosi to biedni, słabo zintegrowani imigranci. Ale w Teksasie to też zamożni przedsiębiorcy, do których należy jedna czwarta stanu. Nie jest to też mniejszość jednolita narodowościowo. Na przykład Kubańczycy, podobnie jak Gwatemalczycy, nienawidzą Meksykanów. W sumie na Trumpa jest gotowych głosować 20 proc. Latynosów, podczas gdy wśród czarnych tylko 2 proc.

Gdy Europa i świat się dowiedzą, że Trump jednak nie wprowadzi się do Białego Domu, odetchną z ulgą...

Ameryka to nie Polska, prezydent nie może zmienić państwa, społeczeństwa. Amerykanie doskonale to wiedzą i właśnie dlatego znacznie spokojniej przyglądają się kampanii prezydenckiej niż Europejczycy. Załóżmy, że Trump zostaje wybrany. I co się stanie następnego dnia, następnego roku? Nic. Dlaczego? Bo amerykański prezydent jest najsłabszym przywódcą w świecie Zachodu. Aby mógł coś zmienić, musiałby mieć poparcie większości Izby Reprezentantów, dwóch trzecich Senatu, Sądu Najwyższego, znaczącej części gubernatorów stanów. A tak, rzecz jasna, nie będzie. Obama tego nie miał, Bush tego nie miał. Ostatni raz to się zdarzyło za Reagana i dlatego był tak skutecznym prezydentem. Amerykański system polityczny został skonstruowany w opozycji do brytyjskiego, gdzie premier z większością w parlamencie może wszystko. U nas zmiany są możliwe, jeśli chce tego naprawdę cały naród.

Czyli macie paraliż.

Ależ skąd! Microsoft się rozwija, Google kwitnie. To, co ma działać w Ameryce, działa. Po prostu rząd ma niewielki wpływ na rozwój gospodarki i społeczeństwa.

Jeśli zostałby prezydentem, Trump nie mógłby więc narzucić ograniczeń w handlu, jak zapowiada. Nie ma się czegoś bać!

TTIP (Transatlantyckie Partnerstwo na rzecz Handlu i Inwestycji – red.) i tak jest martwy, nie zostanie przez nas podpisany niezależnie od tego, czy w Białym Domu będzie Clinton czy Trump. Europejczycy blokują nasz eksport rolny, więc nie ma o czym gadać. NAFTA? Pozostanie, ale będzie renegocjowana znów niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem. A Partnerstwo Transpacyficzne (umowa zawarta między USA i 11 krajami Azji i Ameryki – red.) nie zostanie ratyfikowane przez Kongres, bo jest tak skomplikowane, że nikt nie wie, co się w tym porozumieniu tak naprawdę znajduje. Z NAFTA jest inaczej, bo układ jest prosty: chodzi o swobodę przepływu towarów, ale każdy zachowuje swój styl życia.

A więc przynajmniej w tym punkcie to, co mówi Trump, ma sens?

Problem z Trumpem jest taki, że wśród potoku bzdur porusza rzeczy prawdziwe. Dlatego łatwiej się go czyta, niż słucha. Wmawia nam się, że protekcjonizm wstrzymuje wzrost, tylko empiryczne doświadczenie tego nie potwierdza. USA, Niemcy, Japonia – wszystkie te kraje zbudowały potęgę gospodarczą dzięki bardzo protekcjonistycznej ochronie swojego rynku.

Trump jako prezydent postawi mur na granicy z Meksykiem?

A Europejczycy to zrobią (śmiech)? Bo imigracja to fundamentalny problem wszystkich zachodnich cywilizacji, nie tylko Ameryki. Wszyscy zakładaliśmy, że gospodarka może rozwijać w nieskończoność i w takim układzie było miejsce dla emigrantów. Ale teraz okazuje się, że globalne załamanie koniunktury jest czymś trwałym. A to rodzi problemy z integracją imigrantów, z tożsamością naszych społeczeństw. Amerykanie nie są przeciwni imigrantom jako takim: dziś najbogatszą grupą etniczną stają się Hindusi, bo znakomicie korzystają z boomu w sektorze informatycznym. Problemem jest 11 milionów imigrantów nielegalnych. Oni przyjechali za czasów Reagana, wtedy byli potrzebni do pracy w fabrykach. Zachęciliśmy ich do złamania prawa, a potem ich tolerowaliśmy. I teraz, po 30 latach, mamy ich wyrzucić? Problem, jaki podnosi Trump, jest bardzo trudny, ale realny.

Trump zapowiada, że po dojściu do władzy zawrze deal z Putinem, przypuszczalnie ponad głowami krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Ale skoro pan mówi, że prezydent i tak niewiele może, to chyba nie ma się czym przejmować?

Akurat w polityce zagranicznej kompetencje amerykańskiego prezydenta są bardzo duże, w końcu jest naczelnym dowódcą sił zbrojnych. Tylko że Trump jeszcze nie pomyślał, jak miałby wyglądać ten deal. Po prostu rzucił hasło...

A więc totalna improwizja?

Nie, wiadomo, o co chodzi – o Ukrainę. Dla Putina to była ogromna strata. Ale jednocześnie rosyjska gospodarka jest w tragicznym stanie, stąd Kreml nie ma środków, aby bezpośrednio odzyskać kontrolę nad Ukrainą i musi szukać innych środków nacisku na Zachód – na przykład w Syrii. Czego chce Putin? Neutralizacji Ukrainy, gwarancji, że nigdy nie będzie w NATO. A Ameryka? Nie ma żadnego zamiaru włączać Ukrainy do NATO, do struktur Zachodu. Żadnego! Taki zamrożony konflikt może więc trwać, albo też Rosja i USA zawrą umowę, która to usankcjonuje. To ma na myśli Trump, mówiąc o dealu z Rosją.

A sankcje wobec Rosji?

Problem jest poważniejszy. Europejczycy oddali swój los w ręce USA, bo wolą zajmować się gospodarką, przyjemnościami życia. Nie jest przecież normalne, że Unia, która ma porównywalny do Stanów Zjednoczonych dochód, nie zbudowała poważnych sił zbrojnych. W Ameryce narastają więc wątpliwości, czy rzeczywiście powinniśmy bronić kontynentu, który nie tylko nie chce się bronić sam, ale który uważa też, że nie ma wroga. Nie tylko Trump podnosi tę kwestię.

Ale grozi też, że Ameryka nie wypełni swoich zobowiązań sojuszniczych wobec tych krajów NATO, które nie chcą wystarczająco inwestować w obronę...

Po Brexicie Ameryka będzie bardziej angażować się w dwustronne stosunki z krajami Europy, a w mniejszym stopniu traktować Unię jako całość. Polska nie ma się tu czego obawiać. Nie tylko poważnie traktuje inwestycje w obronę, ale jest dla Ameryki ważna, bo za niewielką cenę pozwala szachować Rosję w kluczowej części Europy. Podobnie jest z Rumunią. Zwycięstwo Trumpa może natomiast doprowadzić do zasadniczej zmiany w polityce USA wobec Niemiec. Hillary Clinton reprezentuje tu tradycyjną szkołę amerykańskiej dyplomacji, która wychodzi z założenia, że Berlin jest i pozostanie naszym fundamentalnym sojusznikiem. Trump inaczej – najpierw pyta, co my mamy z tego sojuszu z Niemcami, co możemy razem zrobić. I tu zaczynają się kłopoty.

Choćby z tego powodu w Polsce powinniśmy chyba trzymać kciuki za Clinton? To dzięki jej mężowi zapadła w połowie lat 90. decyzja o poszerzeniu NATO, przez co staliśmy się częścią Zachodu.

Decyzję o poszerzeniu NATO w takim samym stopniu co Bill Clinton podjęli Francuzi, Niemcy, Włosi. Wtedy zakładano bowiem, że upadek ZSRR jest bezpowrotny, więc poszerzenie NATO nie niesie ze sobą jakiegokolwiek ryzyka. Taki miły gest, który nigdy nie wymusi użycia amerykańskich gwarancji bezpieczeństwa. Clinton popełnił błąd sądząc, że Rosjanie już nigdy nie wrócą do gry. Byłem jednym z pierwszych, którzy ostrzegali, że to się stanie.

Na fali tego optymizmu Amerykanie udzielili też gwarancji bezpieczeństwa Bałtom. Dziś da się te kraje obronić?

Nie wolno przeceniać rosyjskiego zagrożenia. Na Ukrainie Putin popełnił ogromne błędy, FSB fatalnie przeprowadziło tą operację. Rosjanom kończą się rezerwy, może pociągną jeszcze na nich przez 2017 r., ale już dłużej nie. Putin nie budzi się więc każdego dnia z myślą, jak zająć kraje bałtyckie, tylko z czego spłacić rachunki. Budując obraz potężnej Rosji, prasa, także w Polsce, tylko mu pomaga blefować.

Hybrydy
Skoda Kodiaq. Co musisz wiedzieć o technologii PHEV?
Materiał Promocyjny
Firmy same narażają się na cyberataki
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 980
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 979
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 978
Materiał Promocyjny
Grupa Volkswagen nie zwalnia. 30 nowości to dopiero początek.
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 975