TTIP (Transatlantyckie Partnerstwo na rzecz Handlu i Inwestycji – red.) i tak jest martwy, nie zostanie przez nas podpisany niezależnie od tego, czy w Białym Domu będzie Clinton czy Trump. Europejczycy blokują nasz eksport rolny, więc nie ma o czym gadać. NAFTA? Pozostanie, ale będzie renegocjowana znów niezależnie od tego, kto zostanie prezydentem. A Partnerstwo Transpacyficzne (umowa zawarta między USA i 11 krajami Azji i Ameryki – red.) nie zostanie ratyfikowane przez Kongres, bo jest tak skomplikowane, że nikt nie wie, co się w tym porozumieniu tak naprawdę znajduje. Z NAFTA jest inaczej, bo układ jest prosty: chodzi o swobodę przepływu towarów, ale każdy zachowuje swój styl życia.
A więc przynajmniej w tym punkcie to, co mówi Trump, ma sens?
Problem z Trumpem jest taki, że wśród potoku bzdur porusza rzeczy prawdziwe. Dlatego łatwiej się go czyta, niż słucha. Wmawia nam się, że protekcjonizm wstrzymuje wzrost, tylko empiryczne doświadczenie tego nie potwierdza. USA, Niemcy, Japonia – wszystkie te kraje zbudowały potęgę gospodarczą dzięki bardzo protekcjonistycznej ochronie swojego rynku.
Trump jako prezydent postawi mur na granicy z Meksykiem?
A Europejczycy to zrobią (śmiech)? Bo imigracja to fundamentalny problem wszystkich zachodnich cywilizacji, nie tylko Ameryki. Wszyscy zakładaliśmy, że gospodarka może rozwijać w nieskończoność i w takim układzie było miejsce dla emigrantów. Ale teraz okazuje się, że globalne załamanie koniunktury jest czymś trwałym. A to rodzi problemy z integracją imigrantów, z tożsamością naszych społeczeństw. Amerykanie nie są przeciwni imigrantom jako takim: dziś najbogatszą grupą etniczną stają się Hindusi, bo znakomicie korzystają z boomu w sektorze informatycznym. Problemem jest 11 milionów imigrantów nielegalnych. Oni przyjechali za czasów Reagana, wtedy byli potrzebni do pracy w fabrykach. Zachęciliśmy ich do złamania prawa, a potem ich tolerowaliśmy. I teraz, po 30 latach, mamy ich wyrzucić? Problem, jaki podnosi Trump, jest bardzo trudny, ale realny.
Trump zapowiada, że po dojściu do władzy zawrze deal z Putinem, przypuszczalnie ponad głowami krajów Europy Środkowej i Wschodniej. Ale skoro pan mówi, że prezydent i tak niewiele może, to chyba nie ma się czym przejmować?