Rzeczpospolita: Przez prawie ćwierćwiecze stał pan na czele głównej rządowej gazety, której nakład jest kilkakrotnie większy niż wszystkich niezależnych gazet razem wziętych. Czy taka jest wolność słowa na Białorusi?
Paweł Jakubowicz: Jeżeli wychodzić z założenia, że wolność słowa jest czymś namacalnym, to jest jej na Białorusi znacznie więcej niż w krajach sąsiednich, przede wszystkim więcej niż na Ukrainie i w Rosji. Całodobowo nadają tu media, które ostro krytykują władzę i spokojnie działają. Nadaje tu polski kanał telewizyjny Biełsat, która ma spory zasięg. Są tu również nadające z Polski stacje radiowe, jest amerykańskie Radio Swoboda, i mnóstwo mediów rosyjskich.
Ale Biełsat tworzony jest przez Białorusinów. Od lat ubiega się o legalne funkcjonowanie na Białorusi, tymczasem dziennikarze tej stacji są często karani za „pracę bez akredytacji". Czy władze w Mińsku pogodzą się kiedykolwiek z obecnością tej stacji?
To pytanie do tych, którzy potrafią przewidywać przyszłość. Ja tego nie umiem. Powiem tyle, że nigdy nie można niczego wykluczać. Ale załóżmy, że dzisiaj pracownikom Biełsatu zaproponują przeprowadzkę do Mińska i pracę tutaj. Czy na pewno wielu chciałoby się przeprowadzić? Białorusini mają co oglądać, mają dostęp do wszystkich stacji zachodnich. Antena satelitarna kosztuje grosze. Mówiąc obiektywnie: brak wolności słowa na Białorusi jest sztucznie stworzonym stereotypem.
Ale według najnowszego raportu organizacji Reporterzy bez Granic (RSF) ze wszystkich krajów Europy najmniej wolności media mają właśnie na Białorusi.