Mimo niepotwierdzonych doniesień medialnych o niezadowoleniu prezydenta z niektórych przyjętych przez PiS poprawek do jego projektu czy też wypowiedzi jego doradcy Zofii Romaszewskiej, że są one „fatalne" (choć nie sprecyzowała, które), nic nie wskazuje na to, że może dojść do ponownego poważnego pęknięcia w obozie prawicy, a w efekcie kolejnego weta Andrzeja Dudy.
Warto przypomnieć, że kością niezgody w lipcu były trzy kwestie: pozbawienie opozycji realnego wpływu na obsadę nowego składu KRS, totalny reset kadrowy w Sądzie Najwyższym i nadanie w tej kwestii nadzwyczajnych uprawnień Zbigniewowi Ziobrze.
We wtorek posłowie, przyjmując w burzliwej atmosferze poprawki PiS, wprowadzili co prawda inny tryb wyboru członków Rady, niż chciał prezydent, jednak warunki brzegowe Andrzeja Dudy zostały spełnione: opozycja będzie miała zagwarantowany wpływ na obsadę KRS. Zupełnie inną kwestią jest, czy z tej możliwości skorzysta. Pojawiające się rozbieżności, choćby w kwestii zgłaszania przez prokuratorów kandydatów do sędziowskiej części Rady, należy traktować nie jak perturbacje mogące wywrócić reformę, lecz jak legislacyjną sztuczkę w politycznym teatrze. Pokazuje ona raczej, jak trudne jest wykuwanie kompromisu. Zapewne poprawka ta zniknie w ostatniej fazie prac.
Również w reformie Sądu Najwyższego nie ma zasadniczych merytorycznych rozbieżności między prezydentem a PiS. Dość niezrozumiała była więc krytyczna reakcja na całą sytuację Zofii Romaszewskiej, która w środę obiegła media.
W zgłoszonych poprawkach nie znalazło się bowiem nic, co mogłoby wywołać ostry spór. Nie ma totalnego resetu kadrowego ani wpływu ministra sprawiedliwości na Sąd Najwyższy. Poszerzenie składu SN do 120 sędziów jest bowiem zrozumiałe, jeżeli planuje się utworzenie dwóch nowych izb. Natomiast próba ograniczenia czasu działania skargi nadzwyczajnej i wpływu pierwszego prezesa SN na wybór prezesów poszczególnych izb nie jest zmianą tej wagi, by mogła uniemożliwić kompromis.