Stało się. Z dawna zapowiadana reforma sądownictwa nabiera tempa. Minister Zbigniew Ziobro ogłosił jej główne założenia. Od razu ruszyła też intensywna ofensywa medialna, mająca na celu wykazanie, że sądownictwo to jedna wielka patologia, którą należy wytępić ogniem i żelazem. Oczywiście dla dobra obywateli. „Czas najwyższej kasty dobiega końca" – powiedział minister Ziobro. „Będziemy bronić obywateli, którzy bardzo często są poszkodowani przez polskie sądy" – wtórował mu wiceminister Patryk Jaki. „Sądy w Polsce są obciążone potężną patologią. Nie cofniemy się" – podsumował prezes Jarosław Kaczyński.
Można powiedzieć, że to nic nowego. Politycy od lat zbijają bowiem kapitał polityczny na krytyce sądów. Podobnie działał Zbigniew Ziobro za swej pierwszej kadencji. Okres rządów Donalda Tuska także nie był wolny od antysądowej retoryki. Zwłaszcza podczas wprowadzania niechlubnej pamięci reformy ministra Gowina (likwidacja małych sądów) przybrała na sile. Opowieści o sitwach, które miały opanować małe sądy, bardzo często snuli politycy ówczesnego obozu rządzącego.
Obecnie retoryka rządzących idzie w podobnym kierunku. Jedynie dawne „sitwy" zastąpiła modna ostatnio „kasta". Chodzi jednak o to samo: o zwiększenie swojej popularność poprzez walkę z rzekomo uprzywilejowaną i krzywdzącą obywateli „kastą sędziowską". A przy okazji o zmniejszenie niezależności władzy sądowniczej. Różnicą jest skala działania. Jeszcze nigdy w historii politycy partii rządzącej nie przypuścili na sądy tak zmasowanego i bezpardonowego ataku jak obecnie.
Ale od kwestii propagandowych ważniejsza jest zawartość merytoryczna. A tu zgłoszone w „pakiecie Ziobry" dwa projekty ustaw budzą spore rozczarowanie. Zawiedzeni muszą być zwłaszcza reformatorsko nastawieni sędziowie, którzy oczekiwali likwidacji feudalnej piramidy w systemie sądownictwa czy zrównania uprawnień sędziów różnych szczebli. Tymczasem prawdziwym celem tych projektów nie jest wcale usprawnienie sądownictwa, ani nawet wewnętrzna demokratyzacja jego struktury, ale znaczące zwiększenie wpływu polityków na sądy. Wpływu, który przez wiele lat był przez kolejne ekipy rządzące zwiększany i osiągnął poziom niemożliwy do pogodzenia z zasadą niezależności władzy sądowniczej. Choć przyznać trzeba, że Trybunał Konstytucyjnym był niegdyś odmiennego zdania i taki wzrost zależności władzy sądowniczej akceptował.
Deklarowane założenia reformy są piękne: sprawność i efektywność, bezstronność, zaufanie i uczciwość, profesjonalizm, demokratyzacja i niezależność. Trudno byłoby znaleźć sędziego, który takim hasłom nie przyklaśnie. Jednak bliższa analiza projektów prowadzi do wniosku, że skutki tych rozwiązań dalece odbiegną od pięknych haseł. Oczywiście nie można generalizować. Spora część planowanych rozwiązań szczegółowych jest słuszna i pożyteczna. Czas więc na odsianie ziaren od plew.