Wybuchła też gwałtowna dyskusja. W Waszyngtonie, a także w wielu innych miastach, w rocznicę tego orzeczenia odbywa się co roku Marsz dla Życia. W pierwszym brało udział 20 tys. osób, obecnie liczba ta zbliża się do miliona.
Ważna deklaracja
W tym roku po raz pierwszy w historii Marszu przemówił z telebimu bezpośrednio z Białego Domu prezydent Donald Trump. I zadeklarował, że „pod rządami mojej administracji zawsze będziemy bronić pierwszego prawa w Deklaracji Niepodległości, czyli prawa do życia (...). Pochodzicie z wielu środowisk, ale wszyscy przychodzicie tu dla jednej pięknej sprawy: by budować społeczeństwo, w którym życie jest celebrowane, chronione i cenione (....) Marsz dla Życia jest ruchem zrodzonym z miłości – kochacie swoje rodziny, sąsiadów, kochacie nasz naród. I kochacie każde dziecko, narodzone i nienarodzone, ponieważ wierzycie, że życie jest święte, że każde dziecko jest drogocennym darem od Boga" .
Wcześniej wsparcia dla Marszu udzielili prezydenci: Reagan w 1987 r. i George W. Bush w 2003 r., lecz jedynie telefonicznie. Reagan, autor powiedzenia „Za aborcja są ci, którzy się już urodzili", który jako gubernator Kalifornii podpisał ustawę zezwalającą na aborcję przyznał, że gdyby znał jej skutki, nigdy by się na nią nie zgodził.
Trump dodał, że obok Korei Północnej i Chin, Stany Zjednoczone mają najbardziej brutalne prawo aborcyjne świata i wezwał Kongres do zmiany obowiązującego prawa. Choć orzeczenie Roe v. Wade nie może być zmienione w drodze legislacyjnej, to nałożenie ograniczeń legislacyjnych na warunki i sposób wykonywania aborcji zmniejszyłoby radykalnie ich liczbę. Sam sąd może bowiem zmienić swoją decyzję, o ile większość jego składu za tym zagłosuje.
Wystąpienie Trumpa było zaskakujące. Nie bez racji był bowiem postrzegany jako prezydent-biznesmen o historii życia raczej libertyńskiej. Hugh Hefner, założyciel magazynu „Playboy" po zwycięstwie Trumpa stwierdził, iż jako obyczajowy libertyn wybrany głosami republikanów, w tym chrześcijańskich ewangelików głosujących na niego niejako z rozpaczy w obliczu możliwego zwycięzstwa radykalnie kulturowo lewicowej Hilary Clinton, wieścił śmierć rewolucji konserwatywnej w Ameryce.