A co dzięki zebranym pieniądzom udało się zrobić?
Najczęściej pomagamy samotnym matkom, bo to one w większości przypadków zajmują się niepełnosprawnym dzieckiem. Kupujemy np. wózki rehabilitacyjne. Taki standardowy kosztuje 23 tys. zł. Najdroższy, który udało się nam nabyć, kosztował 84 tys. zł. Kupujemy łóżka rehabilitacyjne, pionizatory, podnośniki i materace antyodleżynowe. Pokrywamy też koszty rehabilitacji w domu, opieki umożliwiającej rodzicowi pracę, wizyt u lekarzy, operacji i leków. Czasem kupujemy węgiel i jedzenie. Bo w niektórych rodzinach brakuje i na to. Wspieramy też psychologicznie rodziców.
Czy łatwo się oswoić z nieszczęściem? Większość ludzi nie chce go dostrzegać.
To normalne, że nie chcemy dopuścić do naszej świadomości, że ktoś może tak cierpieć, a w szczególności dziecko. Często, gdy przychodzę do sponsorów i chcę im pokazać film o podopiecznych, nie chcą go oglądać. Kiedy jednak zapoznają się z naszymi dzieciakami, otwierają się, angażują bardziej. I to nie tylko finansowo.
Mnie też na początku było ciężko, ale teraz się przyzwyczaiłam. Może mi łatwiej, bo sama byłam chora i wiem, że takie nieszczęścia po prostu się zdarzają. Jest to część naszego życia. Często postrzegamy rodziny z niepełnosprawnym dzieckiem jak przybyszów z innego świata. A matki, z którymi współpracuję, są takie same jak my – wykształcone i inteligentne. Kiedyś miały ambicje i plany zawodowe, ale urodziło im się chore dziecko. Teraz żyją bardzo biednie, bo choroba zabrała im możliwości, które my mamy.
Nie wierzę, że pani nie szokuje ich sytuacja.