Trwa spór o nowych sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Kto ma ich wybrać? Kto broni zasad, a kto „robi skok na Trybunał"? Czy politycy tylko „walczą o łupy"? Co z tego sporu wynika dla polskiej demokracji? Czy jest naprawdę zagrożona czy raczej zyskała szanse wydostania się z wcześniejszych zagrożeń? No i najważniejsze: jak z tego wyjść?
Pytania i odpowiedzi padają coraz szybciej, budząc emocje, dzieląc ludzi i środowiska, splatając się w coraz większy supeł. Jak go rozplątać? Wyjaśnić istotę sporu? Znaleźć początek nici? Spróbujmy poszukać. Ustalmy zasady i procedury, wedle których wybierany jest skład Trybunału. Zobaczmy, kto ich bronił, kto zaś próbował je łamać.
Aktualna demokratyczna legitymacja
Sędziów polskiego Trybunału Konstytucyjnego „od zawsze" (czyli od jego powstania w roku 1985) wybiera Sejm. Wpierw jeszcze komunistyczny, zdominowany przez PZPR. Jednak od roku 1989 jest to Sejm wyłaniany przez obywateli w rzeczywistych wyborach.
Zwykły obywatel zgodziłby się bez wątpienia, że posłowie, korzystając ze swego prawa wyłaniania Trybunału, muszą mieć „legitymację słuszności": poparcie Polaków odnawiane w kolejnych wyborach. Dlatego nowych sędziów musi wybierać zawsze nowa większość sejmowa, nigdy stara, poprzednia.
Z taką opinią zgodziłby się też politolog. Prawnik powiedziałby o „aktualnej legitymacji Sejmu wybierającego sędziów TK" i o „niewykraczaniu przez Sejm poza zakres czasowy własnych kompetencji, także tych determinowanych terminem wyborów parlamentarnych" (prof. Bogusław Banaszak).