O „Różańcu do granic" w ostatnich dniach powiedziano wiele. Sam przed kilkoma dniami zwracałem na tych łamach uwagę na fakt, że inicjatywa ta otrzymała ze strony Episkopatu i rzeszy duchownych większe wsparcie aniżeli odbywający się w tych dniach tydzień modlitw w intencji uchodźców. Być może mój tekst spowodował, że kilku krytyków „Różańca do granic" wyciągnęło daleko idące wnioski i uznało, że akcja ta wymierzona jest w uchodźców. Jeśli tak właśnie się stało, pozostaje ubolewać.
Faktem jest jednak, że w przestrzeni publicznej modlitwę różańcową powiązano z rzeszą uchodźców, która w ostatnich miesiącach szturmowała granice Europy. Doskonale znamy stanowisko polskiego rządu w odniesieniu do problemu uchodźczego. Narzucona zaś Polakom narracja w każdym uciekającym przed wojną każe widzieć muzułmanina. Proste zestawienie rocznicy morskiej bitwy pod Lepatno, gdzie chrześcijanie zatrzymali muzułmanów i uchronili Europę przed islamizacją, z otaczającą nas dookoła rzeczywistością podpowiada, że modlitwa jest nie za, ale przeciwko. Niestety, organizatorom tego wydarzenia nie udało się uciąć tego typu narracji. A może za cicho się od niej odcinali?
Nie ukrywam, że podchodzę do tego typu inicjatyw z rezerwą. Nie mój model pobożności. Swoje spotkanie z Bogiem wolę przeżywać w inny, bardziej indywidualny, sposób. Nie zamierzam przy tym odmawiać innym, do których to przemawia, udziału w takich imprezach. Nasz Kościół jest piękny właśnie ze względu na różnorodność. Ale nie oznacza to, że nie wolno pytać.
Nabożeństwa tego typu są w istocie czymś obcym w naszej pobożności. Nie można ich porównywać z mszami podczas papieskich wizyt, złym porównaniem będą także duże uroczystości przy innych okazjach. I pewnie dlatego odnoszę wrażenie, że bardzo mocno modlitwa taka zbliża nas do nabożeństw zielonoświątkowych. Do gigantycznych katoeventów, w których Bóg w istocie znajduje się na dalszym planie. Na pierwszy zaś wysuwa się całą otoczkę, której najważniejszym elementem będzie jakaś manifestacja, a także pewnego rodzaju prowokacja.
W polskiej tradycji oprócz października, w którym odprawia się różaniec, mamy jeszcze kilka okazji, by urządzić podobne katoeventy. W adwencie zamiast wczesnym rankiem wędrować z lampionami do kościoła, zróbmy wielkie roraty na miejskich rynkach – wszak i tak za moment postawimy na nich bożonarodzeniowe żłóbki.