Osiem lat żałoby to odpowiedni czas na przejście przez smoleńską tragedię. Wydarzenia z 10 kwietnia 2010 r. wpłynęły jednak nie tylko na nasze postrzeganie życia, nieprzewidywalności losu i ulotności istnienia, ale na polityczne życie w Polsce. Jak ono teraz będzie wyglądać, kiedy sami politycy PiS, włącznie z prezesem, mówią o „zamykaniu Smoleńska"?
Partie wszystkich Polaków
Ostry podział i podkreślanie różnic sprzyjają zyskiwaniu politycznej tożsamości. Szczególnie jeśli jakiejś partii tej tożsamości jest brak ze względów historycznych i ideowych. Kiedyś ofuknął mnie Leszek Balcerowicz: kiedy został szefem Unii Wolności, podeszłam z mikrofonem, pytając, jaką partią będzie UW pod jego kierownictwem. Moje pytanie były wicepremier odczuł jako obraźliwe, bo domagające się bardziej precyzyjnego politycznego dookreślenia. A przecież dookreślenie to potencjalnie strata części wyborców i zwolenników... Nie warto więc się określać, bo można na tym tylko stracić – tak myślała dawna opozycja, budując po 1989 r. komitety obywatelskie. W latach 90. wszystkie partie postsolidarnościowe myślały o tym, że powinny reprezentować cały naród. Chciały, by było tak jak kiedyś: z jednej strony my, a z drugiej oni, czyli władza. Zapomniały przy tym, że tym razem władzą są właśnie one.
Jak się nie dało reprezentować w pojedynkę całego narodu, to powstawała koalicja, taka jak AWS, która już niewątpliwie emanacją tego narodu była. Oczywiście do czasu kolejnych wyborów...
Z tej logiki od początku wyłamywało się Porozumienie Centrum. Od pierwszego kongresu partii w roku 1991 jasne było, że partia Jarosława Kaczyńskiego (od początku był jej prezesem) woli logikę wykluczającą niż włączającą, że obcy jest jej zamysł podlizywania się wyborcom treściami, które chcieliby usłyszeć. Woli zyskiwać poparcie na swoich warunkach, nawet jeśli przez lata poparcie to nie mogło zapewnić realnego udziału we władzy.
Wykluczenie i konflikt
To właśnie podczas I kongresu PC spod sztandaru uciekł prezesowi Kongres Liberalno-Demokratyczny i niedobitki niezależnego od dawnego ZSL ruchu ludowego. Od tego czasu aż do powstania PiS środowisko Kaczyńskich było żywym dowodem na to, że można budować strategię i tożsamość na konflikcie wewnątrz obozu postsolidarnościowego, ale i na podważaniu dogmatów, do których przywiązani byli inni, np. wiary w nieomylność rynku. Wszystko to uzbroiło partię i jej prezesa w instrumenty analityczne niezależne od chwilowych wahnięć opinii publicznej. W czasach PiS swój wizerunek mógł zmieniać prezes partii, ale partia ze swoich narzędzi, opinii i analiz nie rezygnowała. Niechętnie też sięgała po nowe środowiska polityczne, stąd kłopot w znalezieniu godnych zaufania koalicjantów po zdobyciu władzy. Stąd też zapewne wynikała pewna nieporadność w układaniu sobie z tymi koalicjantami relacji. LPR i Samoobrona nie rozumiały zakonnej dyscypliny, którą budował wobec własnych współpracowników Jarosław Kaczyński.