Chyba nie ma dzisiaj nikogo, kto na pytanie, czy jesteś za wolnością wypowiedzi, zawahałby się z odpowiedzią. Prawo do publicznego wypowiadania swoich sądów traktujemy jako jeden z podstawowych atrybutów naszej wolności. O naszym przywiązaniu do wolności słowa świadczy na przykład ponad miliard (!) postów dziennie zamieszczanych na portalach internetowych. Nie tylko więc mówimy co chcemy, ale mamy także swobodny dostęp do tego, co mówią inni.
Winy białych kolonizatorów
Czyli wszystko w porządku? Niestety, sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, niż niektórzy przypuszczają bądź skłonni są przyznawać. Zacznijmy od tego, że wielu z nas za równie istotne, jak wolność wypowiedzi, uważa prawo do niebycia obrażanym. A przecież wśród tych miliardów wyrażanych codziennie publicznie opinii niemały odsetek to po prostu kłamstwa, obraźliwe przezwiska czy wręcz skrajnie agresywne inwektywy.
Wylewająca się z internetu mowa nienawiści powoduje konkretne, wizerunkowe i finansowe straty. Dotyczy to zarówno indywidualnych obywateli, przedsiębiorstw i organizacji społecznych jak i – często – całego państwa i jego instytucji, czyli nas wszystkich.
Oczywiście istnieją – przynajmniej teoretycznie – możliwości obrony przed internetowym hejtem. Do tego jednak trzeba zaangażować organy obywatelskiej ochrony i tu zaczynają się problemy. Pozornie – a w wielu przypadkach rzeczywiście – sprawa jest prosta, bowiem współczesna technologia uniemożliwia użytkownikom internetu zachowanie pełnej anonimowości, prawo przewiduje odpowiednie sankcje karne, a wśród ogółu potencjalnie kontrowersyjnych opinii szeroko akceptowane standardy etyczne wydają się pozwalać na rozróżnianie między sformułowaniami obraźliwymi a jedynie krytycznymi, wyrażanymi w trosce o dobro wspólne.
Problem okazuje się jednak być znacznie bardziej skomplikowany, a jego złożoność dokumentują jednoznacznie liczne przypadki z pogranicza stref wypowiedzi dozwolonych i zakazanych. W sytuacji przywoływania instrumentów prawnych wskazane są maksymalnie ścisłe definicje, a o takie tu trudno. Żeby zilustrować, jak paradoksalne mogą być niektóre poglądy w tej sprawie, przytoczmy niedawny, zadziwiający przykład z USA. Na renomowanym Uniwersytecie Kalifornijskim wyrażono mianowicie oficjalną opinię, iż popularne powiedzenie o Stanach Zjednoczonych jako o kraju nieograniczonych możliwości jest potencjalnie obraźliwe wobec osób, którym się w życiu nie powiodło. Bo jeśli możliwości są nieograniczone, to osoby niezaradne i bez życiowych sukcesów są wyłącznie same sobie winne niepowodzeń, skąd już podobno tylko mały krok do dezawuowania, może przecież niesprawiedliwego, ich całego życia!