Kanclerz Niemiec Helmut Kohl powiedział w 1996 r., że państwa narodowe w Europie nie mogą rozwiązać poważnych problemów XXI wieku, dlatego powinny ulec dezintegracji, a na ich miejscu musi powstać zintegrowana unia polityczna. Istotą tego poglądu jest to, że to przede wszystkim silne instytucje państwowe, wspólnoty narodowe, ich wielowiekowe tożsamości i tradycje, a nawet demokratyczna polityka – są największymi przeszkodami dla dokonania przełomu w procesach integracyjnych. Podobny pomysł na przyszłość integracji europejskiej ma od wielu lat przynajmniej część elit proeuropejskich, zwłaszcza tych blisko związanych z instytucjami unijnymi.
Najważniejszym narzędziem integracji jest transfer uprawnień z poziomu narodowego na unijny, a także ekspansja europejskiego prawa i jego supremacja wobec prawa krajowego. W rezultacie w wielu obszarach spraw publicznych państwa nie mogą dowolnie przyjmować ustaw i są nadzorowane przez instytucje unijne, czy przestrzegają prawa UE. Niemniej „integracja poprzez prawo" jest też niejednokrotnie korzystna dla samych państw, czego dowodem jest zgoda rządów na jej postępy.
Całkowity zawód
Nie oznacza to, że wszyscy zgadzają się na kolejne etapy integracji, a na pewno nie na spełnienie wizji politycznej Kohla. Nawet jego protegowana, czyli Angela Merkel, zdystansowała się od tej wizji, zamiast tego kształtując własną metodę integracji (tzw. unijną), która ma wspierać interesy państwa niemieckiego.
Dlatego podejmowane były inne próby osłabiania państw narodowych. Tak może być postrzegane przyzwolenie na masową imigrację spoza Europy, która rozpoczęła się znacznie wcześniej niż kryzys z 2015 r. Towarzyszyła jej koncepcja wielokulturowości, pozwalająca przybyszom zachować odrębność języka i kultury, nawet wówczas, kiedy było to sprzeczne z zasadami powszechnie obowiązującymi w Europie Zachodniej. Douglas Murray, autor bestsellerowej książki pod wiele mówiącym tytułem „Dziwna śmierć Europy", obwinia właśnie tę koncepcję za systematyczne osłabianie spójności etnicznej i kulturowej większości państw UE. Wprowadzenie amalgamatu różnorodnych kultur i żyjących obok siebie „równoległych społeczności" miało tworzyć glebę dla zbudowania wspólnoty ponadnarodowej, opartej na uniwersalnych wartościach oraz wolnej od ksenofobii i nacjonalizmów. Nikt nie przewidział jednak tego, że kryzys migracyjny rozbudzi te uczucia w całej Europie.
Nieco wcześniej Angela Merkel w słynnym przemówieniu z Poczdamu przyznała, że polityka wielokulturowości „całkowicie zawiodła". Nie udało się bowiem zintegrować dużej części imigrantów z kulturą i językiem niemieckim. Niedługo potem równie gorzkie słowa o wielokulturowości wypowiedzieli ówczesny premier Wielkiej Brytanii i prezydent Francji. – Prawda jest taka, że byliśmy zbyt przejęci poszanowaniem odmienności tych, którzy do nas przybywają, a nie tożsamością kraju, który ich przyjmuje – stwierdził prezydent Nicolas Sarkozy.