Pani prof. Krystyna Pawłowicz zarzuciła panu Piotrowi Fronczewskiemu, że w sprawie ustaw o sądownictwie „stanął po stronie oficerów komunistycznej bezpieki". Otóż ja też stoję po tej samej stronie. Stoję po stronie niezawisłości sędziowskiej – i będę stał, choćby po tej samej stronie stali nie tylko esbecy, ale i sam Lucyfer. Wierzę bowiem nie tylko, że „Sprawiedliwość jest ostoją mocy i trwałości Rzeczypospolitej" – ale też, że Państwo Prawa jest najlepszym instrumentem wychowywania przyszłych pokoleń narodu polskiego i innych narodowości żyjących pod opieką III RP. I wiem, że Prawo jest niezbędne, by obywatele mieli obronę przed aparatem państwowym, który bez tego wędzidła zachowuje się jak kukułka w gnieździe. A na to, by Prawo mogło nas bronić przed państwem, sędziowie i instytucje sądownictwa muszą być od aparatu państwowego niezależni.
Żyjemy w dziwnych czasach. Nie mamy króla, który mógł powściągać aparat państwa. Po rewolucji francuskiej aparat państwa z ulgą pozbył się instytucji Monarchy – i państwa demokratyczne rozrastają się jak pasożyty, niszcząc narody, którymi władają. Teoretycznie suwerenem jest „naród", który powinien króla zastępować – jednak senatorowie i posłowie, powoływani przez społeczeństwo, by pilnowali jego spraw, najdalej po dwóch miesiącach pobytu na ulicy Wiejskiej w Warszawie zaczynają czuć się częścią aparatu państwa mającego trzymać ludzi za pyski. Notabene po części słusznie – bo „społeczeństwo" to nie jest „naród", co widać po tym, że społeczeństwo domaga się życia na kredyt, który miałyby spłacać nasze wnuki (będące częścią narodu – ale nie społeczeństwa!).
W tej sytuacji jedynym obrońcą Prawa stał się aparat sądownictwa. Ten aparat pozbawiony kontroli, którą powinien sprawować Monarcha, też się zdegenerował. Jednak w walce z coraz bardziej totalitarnym państwem lepsza zła broń niż żadna.
Zarówno hitlerowcy, jak i staliniści twierdzili, że Prawo przeszkadza w skutecznym sprawowaniu władzy. I po to właśnie jest Prawo: by aparat państwowy nie mógł sprawnie powsadzać nas do więzień i obrabować z majątków. Bo każdy aparat z czasem zaczyna mieć własne cele – przede wszystkim rozrost własny i maksymalizację pieniędzy na sam aparat – a, jak to słusznie zauważył genialny Aleksy de Tocqueville, „nie ma takiego okrucieństwa – ani takiej niesprawiedliwości – jakiej nie mógłby się dopuścić skądinąd łagodny i liberalny rząd... kiedy zabraknie mu pieniędzy!". Więc dla obrony przed tym (bynajmniej nie takim łagodnym i liberalnym...) rządem musi istnieć aparat od tego rządu absolutnie niezależny.
JE Zbigniew Ziobro powołuje się na to, że dziś w Europie istnieją kraje, gdzie sądownictwo jest uzależnione od aparatu państwowego – konkretnie w Holandii. I jest to bardzo dobry przykład. Powszechne w Niderlandach bezkarne rabowanie obywateli z pieniędzy, odbieranie prawa własności, tolerowanie siatek pedofilskich, w których niemal jawnie uczestniczą członkowie rządu – przy bierności aparatu sądownictwa – to właśnie efekt tego, że sędziów kontroluje tam minister sprawiedliwości!