Walka toczy się już o utrzymanie strefy Schengen, porozumienia o swobodzie przemieszczania się w całej Unii. Austriacki kanclerz Sebastian Kurz, który przejmuje 1 lipca przewodnictwo w UE, zagroził, że jeszcze tego lata może przywrócić kontrole na przełęczy Brenner, najważniejszym szlaku tranzytowym nie tylko między Austrią i Włochami, ale południem i północą Europy.
Taka byłaby reakcja Wiednia, gdyby szef niemieckiego MSW Horst Seehofer spełnił swoją groźbę i zaczął automatycznie odsyłać imigrantów, którzy wystąpili w innym kraju Unii o azyl. W ten sposób powstaje swoista reakcja łańcuchowa, bo już wcześniej Francja wprowadziła kontrole na granicy z Włochami, a Dania – z Niemcami.
Czytaj także: Imigranci nie obalą Merkel
Być może ostatnią szansą na powstrzymanie tej niebezpiecznej fali byłoby całościowe porozumienie w sprawie unijnej polityki azylowej na szczycie w Brukseli pod koniec tego tygodnia. Określałoby, jakie są obowiązki kraju, do którego w pierwszej kolejności przybywają imigranci, i jak mogą mu ulżyć w tym zadaniu pozostałe państwa Wspólnoty.
Szanse na takie rozwiązanie są jednak minimalne. Zgoda panuje tylko co do konieczności umocnienia zewnętrznej granicy Unii, co jednak nie doprowadzi przecież do powstrzymania siłą zdesperowanych imigrantów. Nie ma też co oczekiwać, że Bruksela na tyle pomoże ustabilizować takie kraje jak Libia czy Czad, aby ludzie przestali z nich wyjeżdżać. W tej sytuacji kanclerz Merkel już ostrzegła, że z braku porozumienia w gronie wszystkich krajów Unii należy podjąć współpracę w „podgrupach": między dwoma czy trzema krajami członkowskimi.