Tusk już wie, że będzie zwolniony z pracy" – zdradził „Rzeczpospolitej" prezydencki minister, Krzysztof Szczerski, w grudniu 2016 roku. „Panu prezydentowi Łukaszence zależy absolutnie na interesie Białorusi... widać, że jest ciepłym człowiekiem" – stwierdził marszałek Karczewski w przededniu fali represji na Białorusi. Podziw dla tamtejszego porządku wyraził także minister Waszczykowski, pierwszy w dziejach dyplomata, który szybciej mówi, niż myśli. Architekt naszego sojuszu z Wielką Brytanią w przeddzień Brexitu zabłysnął oskarżeniem liderów 27 krajów Unii o fałszerstwo przy ponownym wyborze Tuska na szefa Rady Europejskiej. To dobry minister – stwierdził europoseł Czarnecki, biorąc miarę ze swej nieszczęsnej przygody w roli ministra europejskiego. Dodajmy do tego europosła Krasnodębskiego, dostatecznie opłacanego przez Niemców na uniwersytecie w Bremie, by zachęcać Tuska do zmiany obywatelstwa na niemieckie.
Niewyczerpanym źródłem słów i czynów, które każą pytać o poczytalność, jest minister Macierewicz. Ale pierwszeństwo należy się prezesowi Kaczyńskiemu. Z bogatego zbioru przepowiedni nieomylnego stratega wybieram tę z roku 2002, gdy straszył Polaków Unią Europejską: „będziemy do naszego członkostwa w UE dopłacać". Cóż, od początku, czyli od 2004 r., to Unia dopłacała do Polski. Drobne 85 mld euro netto do roku 2015. Aż do czasu, gdy prezes przejął władzę w Polsce. W 2016 r. nasze saldo rozliczeń strukturalnych z Unią było „wreszcie" ujemne.
Przytaczam te świadectwa oderwania od rzeczywistości, by unaocznić stan umysłu ludzi, którzy odpowiadają dzisiaj za losy naszego kraju. Nie próbują nawiązać kontaktu z rzeczywistością. Dzięki nim słyszę w Brukseli, że rozszerzenie UE w 2004 r. było błędem.
Déj? vu
IV RP kojarzy się, słusznie, z nadużyciami ministrów Ziobry i Kamińskiego. Znakiem firmowym były poranne najścia w towarzystwie kamer. Ale nadzwyczajna mobilizacja przy urnach w 2007 r. wzięła się ze wstydu za rządzących. Wolfgang Münchau pisał na łamach „Financial Times" w lipcu 2006 r.: „Z całą ostrością ujawnia się błąd, jakim było przyjęcie Polski do Unii Europejskiej". Rosła w tym czasie irytacja wobec kraju, który już wówczas regularnie szantażował wetem, obrażał partnerów, zamiast negocjować i pozyskiwać sojuszników.
Dziś ten okres jest zakłamywany, by przedstawić prezydenturę Lecha Kaczyńskiego w lepszym świetle. W rzeczywistości zerwał on de facto Trójkąt Weimarski, eliminując nas ze współdecydowania o losach UE. Największe porażki prezydent Kaczyński poniósł jednak na odcinku wschodnim, czego ilustracją był szczyt energetyczny w Krakowie, na który nie przybył kluczowy gość, prezydent Kazachstanu Nursułtan Nazarbajew. W tym czasie spotkał się na Kremlu z Władimirem Putinem. W dniu wizyty Lecha Kaczyńskiego w Wilnie parlament litewski odrzucił możliwość zapisywania przez Polaków swego nazwiska w języku polskim. Ten okres to ciąg porażek, amatorszczyzny i samoizolacji Polski. 31 sierpnia 2006 r. belgijski „Le Soir" zadał pytanie, które wraca w epoce „dobrej zmiany": „W Brukseli nie pytają już, dokąd zmierza Polska. Raczej jak można wyobrazić sobie Europę bez Polski". Po 2007 r. wróciliśmy do europejskiej ekstraklasy. Dla każdego, kto – jak ja – pamięta wszystkie uprzedzenia z początku lat 90. oraz blamaż IV RP, późniejsza kariera naszego kraju była powodem do dumy. Polska była pierwszym „nowym" krajem, który przełamał monopol Zachodu na najważniejsze funkcje w UE. Najpierw Jerzy Buzek został szefem europarlamentu, potem Donald Tusk szefem Rady Europejskiej. Trzeba również pamiętać o rekordowym, rosnącym budżecie Polski w malejącym jako całość budżecie UE – świadectwie wygranych w konflikcie z największymi potęgami Europy. Polskie inicjatywy, takie jak Partnerstwo Wschodnie i Unia Energetyczna, stawały się programami europejskimi. Wreszcie o zaproszeniu do wielkiej gry o przyszłość Starego Kontynentu, gdy Wielka Brytania zaryzykowała referendum, a Rzym i Madryt zostały osłabione przez kryzys. Miałeś, chamie, złoty róg!