Na łamach „Rzeczpospolitej" ukazał się wywiad z dr. hab. Kamilem Zaradkiewiczem, w którym padają tezy rzekomo zaczerpnięte z dorobku teorii prawa. Jako osoba zajmująca się tą dyscypliną naukową od wielu lat poczułem się zobowiązany do sprostowania tych opinii.
Główną tezą prezentowaną przez dr. hab. Zaradkiewicza jest twierdzenie, że orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, o których art. 190 ust. 1 konstytucji mówi, że są ostateczne, nie są ostateczne. To zaskakujące twierdzenie nie jest uzasadniane odwołaniem do jakichkolwiek innych przepisów prawa powszechnie obowiązującego: jak dr hab. Zaradkiewicz sam stwierdza, nie da się do orzeczeń TK w zakresie ich ostateczności zastosować np. przepisów kodeksu postępowania cywilnego. Jedyne argumenty na rzecz tezy, że ostateczne nie jest ostateczne, to twierdzenie, że „konstytucja nie precyzuje nam, co to oznacza ostateczność orzeczeń i jak powinniśmy ją rozumieć", oraz twierdzenie, że „od bardzo dawna teoretycy prawa wyróżniają osobną kategorię orzeczeń nieistniejących".
Naturalna interpretacja
Jeśli chodzi o pierwszy argument, to jest on zaskakująco słaby. Konstytucja RP zawiera wiele terminów, których nie definiuje. Przykładowo w art. 8 ust. 1 wskazującym, że konstytucja jest prawem najwyższym, nie precyzuje się kryteriów terminu „najwyższy". Co gorsza, w art. 1 ta sama konstytucja wskazuje, że Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli, nie definiując kluczowego terminu „wspólny". Oczywiście brak definicji tych terminów nie przeszkadza prawnikom, ponieważ zgodnie z podstawową zasadą wykładni tekstu prawnego w przypadku braku definicji legalnych, a więc wyraźnie ustalonych kryteriów rozumienia danego terminu zawartych w akcie prawnym, który tym terminem się posługuje, nadaje się tym terminom znaczenie, które mają one w języku powszechnym. Takie podejście gwarantuje, że prawo będzie interpretowane w najbardziej naturalny dla obywateli sposób oraz że indywidualnie żaden prawnik ze względu na realizację swoich preferencji osobistych czy politycznych nie będzie próbował zmieniać znaczenia tych terminów.
Zatem jeśli sięgniemy do „Słownika języka polskiego", to przeczytamy w nim, że „ostateczny" to „taki, który jest ostatnim etapem jakiegoś działania lub procesu i nie ulegnie już zmianie". Mimo tak oczywistego znaczenia terminu „ostateczny" dr hab. Zaradkiewicz twierdzi w wywiadzie, że „każdy wyrok, także ten wydany przez sędziów Trybunału, podlega ocenie kryteriów ustawowych i konstytucyjnych". Sformułowanie to jest dalece niejasne: czy to kryteria ustawowe i konstytucyjne mają oceniać wyrok? Zapewne nie. Chodzi o to, że ktoś na podstawie tych kryteriów ma ten wyrok oceniać. W wyniku tej oceny może stwierdzić na przykład, jak wskazuje w innym miejscu dr hab. Zaradkiewicz, że „postępowanie, które wieńczy to, co wydaje nam się orzeczeniem, tak naprawdę nie zostało zakończone. Jest ono uznawane dalej za toczące się".
A więc jednak to, co ostateczne, nie jest ostateczne. Interpretacja przeprowadzona w wywiadzie prowadzi nas do wniosku, który jest w sposób oczywisty wnioskiem contra legem. Argumentu dr. hab. Zaradkiewicza nie ratuje fakt, że niektóre zwykłe orzeczenia sądowe, choć są ostateczne, mogą zostać wzruszone. Ostateczność, o której mowa w konstytucji, powinna być rozumiana zgodnie z zasadą autonomii wykładni terminów ustawy zasadniczej jako ostateczność i niewzruszalność wyroków TK, właśnie dlatego że żadnej procedury ich wzruszalności konstytucja nie przewiduje.