Wbrew deklamacjom działaczy PiS, nowelizacja ustawy o IPN przyniosła Polsce wizerunkową katastrofę. Odpowiedzialność ponosi za to również parlamentarna opozycja, która de facto, bo tak należy interpretować liczne przypadki wstrzymania się od głosu, a nawet poparcia nowelizacji, dała na nią przyzwolenie. Ale niezależnie od tego, kto za to odpowiada mamy wszyscy (Polska) problem. Kosztów już uniknąć się nie da. Jeżeli rząd – miejmy nadzieję – okaże elastyczność i ugnie się pod presją Izraela (i USA), to pokaże, że nasza suwerenność jest limitowana. Jeżeli tego nie uczyni, to umocni się stereotyp Polski jako kraju antysemickiego – z fatalnymi tego konsekwencjami.
PiS powinien ponieść konsekwencje. Ale rzecz nie tyle w fałszywej generalnie diagnozie postawionej przez partię rządzącą, co w proponowanej absurdalnej „terapii”. Był (i jest) problem rozpowszechnionego stereotypu Polski jako kraju antysemickiego i także do zadań władz powinno należeć przeciwdziałanie temu. Ale z tego w żadnym razie nie wynika, że skutecznie temu służyć może groźba więzienia za wygłaszane oceny, że Naród Polski odpowiada za zagładę. Skądinąd, gdyby nie było obaw o niezależność działania wymiaru sprawiedliwości, to trudno było by przewidywać, że nowa regulacja niesie realne zagrożenie. Rzecz w tym, że obawy o niezależność wymiaru sprawiedliwości są w pełni uzasadnione.
Nowelizacja ustawy, najzupełniej słusznie, spotkała się ze zmasowaną krytyką większości mediów. Pojawiło się też wiele opinii dotykających szerzej kwestii polskiego antysemityzmu. Problem jest z pewnością delikatny i kontrowersyjny. W naszym kraju na pewno są antysemici. Czy można jednak zgodzić się z oceną, że Polska jest antysemicka? Czy sprawiedliwe jest uznanie, że stosunek jej do zagłady był taki sam jak np. Węgier czy Francji? Czy i jakie nastąpiły tu zmiany od lat międzywojennych?
Z oficjalnej narracji obecnego rządu i wypowiedzi funkcjonariuszy rządzącej partii wyłania się obraz Polski, której niektórzy obywatele – owszem – popełnili czyny okropne, ale był to zupełny margines. To ocena ewidentnie fałszywa. Ale oceny formułowane po drugiej stronie także budzą sprzeciw.
Dziennikarz „Gazety Wyborczej” Wojciech Czuchnowski, analizując projekt uchwały Senatu z okazji 50-lecia Marca '68, napisał: „Prawie nikt im [zmuszanym do wyjazdu z Polski Żydom] nie pomógł, prawie nikt ich nie bronił. Wielu się cieszyło, wielu… poparło wtedy władze”. W tej narracji Marzec '68 jawi się jako kolejna odsłona polskiego antysemityzmu. To prawda, że były „wiece” organizowane przez aparat partyjny, że ujawniły się miernoty (przede wszystkim w wojsku i na uczelniach), które za cenę ześwinienia się awansowały. Ale w marcu najważniejszy był bunt studentów. Pamiętam Uniwersytet Warszawski. To ta sama uczelnia, w której w latach 30. grupy antysemickie były bardzo silne i brutalne. W 1968 r. wszyscy (czy prawie wszyscy) solidaryzowaliśmy się z żydowskimi kolegami. Na wiecach organizowanych przez aparat PZPR stali smutni ludzie – ci sami, którzy chodzili na „wybory”. Ale ich udział w wiecach nie jest dowodem ich antysemityzmu, tak jak ich udział w „wyborach” nie świadczył o ich poparciu dla komunizmu.