Dwa lata temu, w październiku 2014 roku, największy publiczny kanał w Niemczech – ARD – przeprosił telewidzów za stronnicze i nierzetelne informowanie o konflikcie zbrojnym na Ukrainie przez ostatnie miesiące. Thomas Roth prowadzący wieczorny program informacyjny „Tagestheme" (Tematy dnia) pokajał się na wizji za dezinformację i obiecał poprawę. Demokracja się obroniła; pomimo chwilowych zakłóceń przywrócono ważny fragment katalogu „europejskich wartości" – prawo do rzetelnej informacji. Powiało optymizmem.
Ale później, przez kolejne lata, aż do dziś było już tylko gorzej; infekcja kłamstwa rozprzestrzeniła się po całym dziennikarskim świecie Europy, poza rosyjską objęła wszelką inną polityczną tematykę i dotarła też za ocean. Tylko teraz nikt już za nic nie przeprasza.
Ta niemiecka, incydentalna – jak wtedy sądzono – wpadka szanowanego nadawcy telewizyjnego powinna sprawić, że wszyscy obrońcy wolnego słowa dostrzegą czerwone światło ostrzegawcze. Nie dostrzegli – bo dezinformacja wprawdzie miała miejsce, ale przecież w słusznej sprawie potępienia działań agresywnej Rosji przeciw Ukrainie. I nie trzeba było długo czekać, by się okazało, że rozpowszechnianie nieprawdziwych lub stronniczych informacji jest dopuszczalne w każdej słusznej sprawie.
Nielubiana przez niemiecki prasowy mainstream partia Alternatywa dla Niemiec (AfD) wyłączyła z obsługi swej konferencji w Koblencji wszystkie media rozpowszechniające nieprawdziwe informacje. Wśród nich znalazły się tak szacowne tytuły, jak gazeta „Frankfurter Allgemeine Zeitung" i tygodnik „Der Spiegel". Wykluczono też wszystkich niemieckich nadawców publicznych. Politycy tej partii uznali, że wolność prasy oznacza również odmowę zapraszania do obsługi tych mediów, które po prostu kłamią. No, ale przecież AfL to partia populistyczna, wroga imigrantom i tak dalej...
Również prezydent elekt Donald Trump nie miał szczęścia do prasy podczas całej swej kampanii wyborczej, a już szczególnie po jej zwycięskim dla niego zakończeniu. Podczas konferencji prasowej, już po wygranej w wyborach, z właściwą sobie bezpośredniością zarzucił telewizji CNN rozpowszechnianie kłamliwych doniesień i odmówił odpowiedzi na pytania jednego z jej dziennikarzy.