Brytyjczycy wyraźnie liczą na to, że Polska pomoże im w jak najłagodniejszym rozstaniu z Unią Europejską. Zdają sobie przy okazji sprawę, że – może poza Angelą Merkel – prawie wszystkie unijne VIP-y chciałyby ich ukarać za głosowanie za Brexitem, jak najszybciej i jak najbrutalniej odciąć się od niewdzięczników.
W Polsce nie czuć potrzeby rewanżu, lecz żal za utratą ważnego sojusznika. Bo Wielka Brytania tradycyjnie miała bliską nam wizję Wspólnoty Europejskiej – luźniejszej. I, jako jedyna z dużych krajów starej Unii, podobne podejście do postradzieckiego Wschodu i kwestii bezpieczeństwa. Tak było niezależnie od tego, kto rządził w Londynie i kto w Warszawie.
Po Brexicie Brytania nie będzie już miała oczywiście wpływu na kształt Unii. Sprawy bezpieczeństwa i niezgoda na rosyjską agresję nadal nas mogą jednak łączyć, głównie poprzez NATO. I wszystko wskazuje, że tak będzie przynajmniej dopóty, dopóki w Wielkiej Brytanii nie dojdzie do zmiany władzy. Główne partie opozycyjne – i laburzyści, i niepodległościowcy z UKIP – mają bowiem prorosyjskie kierownictwo.
Poza bezpieczeństwem dla Warszawy kluczowy jest los Polaków na Wyspach po Brexicie. Zapewnienie im takich samych praw, jakie będą mieli Brytyjczycy w przyszłej, pomniejszonej o Brytanię, UE. W tej grze ważne jest poparcie krajów, w których mieszka wielu Brytyjczyków, takich jak Hiszpania czy Francja. Mam jednak wrażenie, że polski rząd nie zabiega o nie. Wybrał chyba inną strategię: przypominania Brytyjczykom historii, polskich zasług w bitwie o Anglię czy Enigmy.
Problem polega na tym, że w czasie drugiej wojny światowej Brytyjczycy wykorzystali Polaków, a nie wypełnili swoich zobowiązań sojuszniczych.