Takiego rozwoju wydarzeń się nie spodziewano. Decyzją sądu w Stambule na wolności znalazło się dziesięciu działaczy Amnesty International aresztowanych ponad trzy miesiące temu. Ośmioro zostało wypuszczonych na wolność za kaucją w środę, dwoje już wcześniej. Proces w ich sprawie trwa jednak nadal i kolejne posiedzenie sądu zapowiedziano na koniec listopada. Nadal też toczy się proces szefa Amnesty w Turcji Tanera Kilica. Wszyscy byli oskarżeni o wspieranie terroryzmu.
– Nie ulega najmniejszych wątpliwości, że zwolnienie podejrzanych jest decyzją polityczną. Prezydent Turcji wysłał tą drogą sygnał na zewnątrz, że jest gotów do ustępstw. Zdał sobie sprawę, że nie może wojować na wszystkich frontach równocześnie – mówi „Rzeczpospolitej" Murat Ham, znający dobrze Turcję niemiecki politolog oraz autor powieści politycznych.
Można przypuszczać, że prezydent Erdogan nie wytrzymał presji międzynarodowej grożącej już niemal całkowitą izolacją Turcji. Nie wiadomo wprawdzie, jak zakończy się proces działaczy Amnesty, ale z całą pewnością nie ma się czego obawiać dwójka cudzoziemców w tej grupie. Zarówno Niemiec Peter Steudtner, jak i Szwed z amerykańskim paszportem Ali Garavi opuścili już Turcję i z całą pewnością nie będą uczestniczyć w dalszym postępowaniu. Zatrzymanie Petera Steudtnera doprowadziło do bezprecedensowego kryzysu w relacjach z Niemcami i tak już niezwykle napiętych w ostatnich miesiącach.
Kanclerz Angela Merkel zapowiadała, że zwróci się do Brukseli z wnioskiem o przeanalizowanie celowości dalszych negocjacji akcesyjnych Turcji do UE. Sprawę omawiano na ostatnim szczycie UE, jednak w komunikacie końcowym nie było o tym mowy. Po obradach pani kanclerz powiedziała, że uczestnicy szczytu uzgodnili, aby wezwać Komisję do obcięcia pomocy akcesyjnej dla Ankary.
W latach 2014–2020 Turcja miała otrzymać w sumie 4,5 mld euro pomocy ułatwiającej akcesję. Wygląda na to, że Erdogan wziął po uwagę taki rozwój sytuacji i zrobił krok do tyłu w sprawie nie tylko dla Niemiec prestiżowej, jaką jest ochrona własnych obywateli. Tym bardziej że Berlin domaga się w ostrych słowach od miesięcy uwolnienia kilku innych obywateli Niemiec, w tym dziennikarki Mesale Tolu Corlu oraz korespondenta „Die Welt" Deniza Yücela. W Berlinie nikt nie ma wątpliwości, że wszystkie te osoby są zakładnikami Erdogana w wojnie, jaką wypowiedział niemieckim władzom. Zdaniem Ankary to w niemieckim środowisku tureckim miał być przygotowywany ubiegłoroczny zamach stanu. Na liście tureckiego wniosku o ekstradycję podejrzanych znajduje się 81 nazwisk. W dodatku niemieckie władze mają też wspierać zwolenników terrorystycznej PKK, Partii Pracujących Kurdystanu. Berlin odmawia dyskusji na ten temat.