Ardern, najmłodszy szef rządu Nowej Zelandii od 1856 roku, stwierdziła, że działania służące rozwojowi gospodarki "muszą się zmienić", tak aby wziąć pod uwagę "możliwości ludzi" i sprawić, by życie każdego czlowieka miało znaczenie.
37-latka stanie na czele gabinetu stworzonego przez partię populistyczną "Najpierw Nowa Zelandia" i Partię Pracy (z tej partii wywodzi się szefowa rządu). Rząd będzie mógł również liczyć na poparcie Zielonych, którzy jednak nie wejdą w skład koalicji.
Ardern zapowiedziała podniesienie płacy minimalnej, budowę tysięcy tanich domów oraz walkę z ubóstwem dotykającym dzieci.
W pierwszym wywiadzie udzielonym jako premier-elekt Ardern podkreślała, że kapitalizm "zawiódł jej naród". - Jeśli setki tysięcy dzieci żyją w domach, w których brakuje środków, by przetrwać, to jest to całkowita porażka. Jak inaczej to opisać? - pytała.
- Czy rynek zawiódł nasz naród? Tak - dodała odnosząc się do słów ustępującego premiera, Billa Englisha, który zwracał uwagę na wzrost gospodarczy kraju i nadwyżkę budżetową, jaką zostawia kolejnej ekipie. - Jak można mówić o sukcesie, gdy osiągamy wzrost na poziomie ok. 3 proc. (PKB), ale jednocześnie mamy największy wskaźnik bezdomności wśród krajów rozwiniętych? - pytała.