Po raz kolejny poszło o gaz. Spór o cenę surowca pomiędzy Białorusią a Rosją toczy się od początku roku. Obecnie białoruska strona płaci za gaz według własnego uznania, nieco ponad 70 dolarów, zamiast 133, które chce Gazprom za metr sześcienny.
Białorusini powołują się na zniżki, jakie od Rosji otrzymują inne kraje unii celnej (oprócz tych dwóch krajów w jej skład wchodzą: Kirgizja, Armenia i Kazachstan). Nie bez znaczenia pozostaje zapewne też fakt, że w 2011 roku Białoruś sprzedała swoje gazociągi Rosji. Gazprom nie przyjmuje tych argumentów i twierdzi, że dług Białorusi za gaz wynosi obecnie aż 270 mln dolarów. Ostatnie negocjacje w Moskwie zakończyły się fiaskiem.
– Białoruś płaci za gaz taką cenę, jaką uważa za słuszną, a najlepiej chciałaby dostawać go za darmo. Pod koniec 2015 roku Mińsk chciał zmienić warunki umowy, ale Moskwa na to się nie zgodziła. Gdybyśmy na to pozwolili, każdy płaciłby za rosyjski gaz tyle, ile by chciał – mówi „Rz” prof. Andriej Suzdalcew z prestiżowej moskiewskiej Wyższej Szkoły Ekonomii. – Łukaszenko uważa, że znajdująca się pod presją Zachodu Rosja zgodzi się na wszystko, by zachować dobre relacje z Białorusią. Ale tu się myli.
W odpowiedzi na brak porozumienia z Mińskiem Moskwa zmniejszyła dostawy ropy do białoruskich rafinerii o jedną trzecią. A to poważnie uderzyło w tamtejszą gospodarkę i wywołało nerwową reakcję białoruskiego prezydenta. – Traktujemy to jako presję na Białoruś, której nie będę tolerował ani ja, ani Białorusini – grzmiał kilka dni temu Łukaszenko podczas spotkania z sekretarzem Państwa Związkowego Białorusi i Rosji Grigorijem Rapotą w Mińsku.
Jak twierdzi, polecił rządowi oraz swojej administracji zastanowić się nad dalszym udziałem Białorusi w projektach integracyjnych z Rosją.