„Bez Niego nie istnielibyśmy. Zawdzięczamy Mu wszystko, a On nie zawdzięcza nam niczego. Stworzenie ma absolutny obowiązek kochać swojego Stwórcę i okazywać Mu posłuszeństwo", pisze amerykański publicysta Michel Davies. I dodaje: „Ten obowiązek jest bezwzględny; nie można mówić o żadnym prawie jakiegokolwiek człowieka do wstrzymywania się kiedykolwiek od jego wypełniania". Jak ten fakt wyjaśnić współczesnym? Potrzebna jest głębsza refleksja o naturze państwa. Według Daviesa, „Kościół zawsze zwracał uwagę na fakt, że państwo, posiadając pewną autonomię i dążąc do doczesnego dobra wspólnego, musi jednak zawsze prowadzić do osiągnięcia najwyższego dobra, którym dla każdego jest zbawienie i oglądanie Boga". Stąd konieczność troszczenia się przez państwo – jak mówił Leon XIII – „o świętość i całość religii, która człowieka z Bogiem jednoczy".
Papież ten w encyklice „Immortale Dei" wyjaśnia sens twierdzenia, że wszelka władza pochodzi od Boga: „Wrodzoną jest człowiekowi rzeczą żyć w społeczeństwie: w odosobnieniu bowiem nie może on zaspokoić niezbędnych potrzeb życiowych, ani umysłu i serca odpowiednio wykształcić; z Bożego więc rozporządzenia rodzi się do uspołecznienia rodzinnego i także państwowego, w którym dopiero wszystkie wymagania ludzkiego życia zupełne znajdują zaspokojenie. A że nie może istnieć społeczność bez jakiegoś zwierzchnika, który by wszystkich skutecznie i jednakowo do wspólnego zadania kierował, wynika stąd, że polityczna społeczność ludzi wymaga zwierzchniej władzy i ta przeto, równie jak sama społeczność, z natury, a więc i od Boga pochodzi. Stąd wynika, że władza polityczna jako taka jest jedynie od Boga. Bóg jeden albowiem jest prawdziwym i najwyższym wszechrzeczy Panem, któremu wszystko, co istnieje podlegać musi, a przeto ci, którzy jakąkolwiek posiadają władzę, nie skądinąd, tylko od Boga, najwyższego Władcy ją mają. Nie masz zwierzchności, jeno od Boga".
Takie są faktyczne źródła autorytetu władzy. Chrystus jest źródłem wszelkiego autorytetu na ziemi. Jesteśmy jednak bardzo podatni, by ten obowiązek służenia Bogu, zarówno przez państwo, jak i przez jednostki odrzucać, a wręcz wyśmiewać. Zamiast myślenia kategoriami państwa i jego racji stanu, przyjmuje się wygodniejszą, niewymagającą perspektywę postrzegania „rodziny ludzkiej", „ludzkości", „społeczności międzynarodowej" jako czegoś wyższego i godniejszego większego wysiłku niż chrześcijańskie społeczeństwa i narody.
Kiedy ludzie sprawujący władzę porzucają obowiązek „oddawania Bogu co boskie" pojawia się chaos i nieporządek „zaprowadzony po raz pierwszy przez Lucyfera, jedno z najwspanialszych Bożych stworzeń, który, zwyciężony przez pychę, chlubił się: Nie będę służył" – twierdził Leon XIII. Obrona państwa to także obrona wiary jego społeczności, na przykład przed atakami islamu, co zdają się dobrze rozumieć nasze obecne władze polityczne.
Tak naprawdę najistotniejsza jest tu kwestia rozeznania celu. Co jest celem ludzkiego życia? Dlaczego istniejemy? Co jest celem istnienia państwa? Społeczne panowanie Chrystusa nie może stać się faktem bez współpracy państwa i Kościoła, bo oba te podmioty istnieją z woli Boga i mają konkretne zadania, które wykraczają poza horyzont doczesności.
Dziś, w roku rocznicy Chrztu Polski prawda ta staje się powoli oczywista zarówno dla najwyższych politycznych władz naszego państwa, jak i dla biskupów. Wydaje się, że wielu ludzi wierzących intuicyjnie czuje tę konieczność. Źródłem władzy nie jest bowiem lud. Głosi to dobitnie nauka Kościoła. „Omnis potentat a Deo" – wszelka władza pochodzi od Boga. To rewolucjoniści ogłosili, że wszelka władza ma źródło w woli ludu. Bardzo długo, popadając w wiele tragicznych błędów, wynajdując wiele zręcznych wykrętów i wybiegów, zapuszczając się w ślepe uliczki ideologii materialistycznej, liberalizmu i naturalizmu społeczność katolicka oczekiwała na chwilę, gdy fałsz ten zostanie publicznie odwołany.
Pewna miłość
Każdy rozsądny człowiek wie, że by normalnie funkcjonować, wypełniać swoje zadania, nie potrzeba wcale posiadać dużo rzeczy (dziś chcemy mieć bardzo dużo rzeczy). Potrzebny jest natomiast ład, porządek w rzeczach. Ułożenie ich tak, by nie wpychały się do naszej codziennej życiowej przestrzeni jedna przez drugą, by można było łatwo z nich korzystać.
Podobnie jest z władzą. Ona też musi być „dobrze ułożona". Człowiek wierzący nie może zapominać o hierarchii. Nie można udawać, że nie istnieje szczyt tej hierarchii i tam, na górze „nie ma nikogo" lub „nie wiadomo, kto tam jest". To naiwne, krótkowzroczne, infantylne. To drwina z umysłu człowieka.
Jesteśmy jako Polacy szczęśliwym krajem. Mamy przed sobą szalone perspektywy. Bo mamy Ojca i Matkę, o których wiemy, że kochają. Dzieci, które mają rodziców, a które nie potrafią ich kochać, nie są szczęśliwe. Wciąż chcą udawać kogoś innego. Źle czują się we własnej skórze, usiłują zasłużyć sobie różnymi sztuczkami na miłość. Udowodnić, że na nią zasługują. Czasem robią tysiące głupstw, żeby tylko ktoś, kogo mają za ojca i matkę ich pokochał lub choćby zwrócił na nie uwagę. Zauważył, że istnieją. Jaki to okropny ból, gdy rodzice nie kochają dzieci lub kiedy nie potrafią im tego okazać i gdy one sądzą, że nie są kochane.
Z Polakami jest inaczej. Oni – nie wszyscy zapewne, ale wciąż duża grupa – co do miłości mają pewność. Ich ojciec to Bóg. Ich matka to Matka Boga. Czy dlatego, że Polacy są lepszymi katolikami niż inni? Nie, nie są lepszymi. Ale nie dali w sobie zabić wiary w Boga, który jest Trójcą, trzema Osobami Boskimi, które łączy miłość. Wiara w Boga osobowego uskrzydla człowieka. Wiara w boga bezosobowego, boga tożsamego z Kosmosem, materią, wiara w zimny absolut, który nie ma twarzy, nie ma serca, który nie potrafi kochać, to nieszczęście. Przytrafia się różnym pobożnym mędrkom.
Skoro zadaniem Kościoła jest wspierać państwo – także broniąc prawdy w polityce, bo nie jest ona zamknięta w sferze ezoterycznej – tak jak zadaniem państwa jest wspierać Kościół, czynnie broniąc praw ludzi wierzących, trzeba włożyć nieco pracy w uporządkowanie podstawowych pojęć dotyczących państwa. W tej dziedzinie panuje bowiem po dziesięcioleciach komunizmu wyjątkowy zamęt. Zarówno prezydent Andrzej Duda, jak i premier Beata Szydło i minister obrony narodowej Antoni Macierewicz próbują to nieodzowne porządkowanie pojęć na różnych polach przeprowadzać. Czasem nawet wobec „jedynych czysto polskich i katolickich" instytucji.
Pełne kościoły podczas rekolekcji przed Świętami Wielkanocnymi, kilometrowe kolejki przed konfesjonałami, ludzie na kolanach przed Bogiem... Czy to wszystko jest bez znaczenia dla życia publicznego w naszym kraju? Wiara sobie, polityka sobie? Nie, politycy, którzy są katolikami, także wiedzą, że wiara to nie sentymenty, nie uczucia, przeżycia i nastroje. Mamy ojca, mamy matkę. Jesteśmy kochani. Nasz ojciec jest Bogiem. Nasz Bóg jest Zbawicielem świata. Nasz Zbawiciel jest prawdziwym Królem. Tym, którego nie chcieli Izraelici, którego wyszydzili, zdradzili i ukrzyżowali.
Mamy matkę, która jest Królową. Zapominamy o tym w chwilach wielkiej udręki. Mało kto być może dziś przypomina sobie, że dziesięć lat temu hołd tej Królowej, w katedrze lwowskiej, przed ołtarzem, gdzie modlił się Jan Kazimierz i przyjmował Ją uroczyście jako Królową Polski – dzielił się z Nią swym królestwem – złożył prezydent Lech Kaczyński. Odnowił śluby Jana Kazimierza wobec kardynała Mariana Jaworskiego. Było to 1 kwietnia 2006 roku, w 350. rocznicę ślubów lwowskich króla Jana Kazimierza w tej samej katedrze.
Kiedy się ma ojca i matkę, gdy oni są Królem i Królową, i gdy się o tym wie, jest się szczęśliwym narodem. Wielu cudzoziemców tak nas właśnie postrzega: jako ludzi szczęśliwych. Dlatego właśnie, że w Polsce wciąż istnieje oparte o tę świadomość, poczucie celu życia oraz sensu wysiłku – podejmowanego także na rzecz państwa – hierarchowie porzucają 19 listopada ideologie, które przyplątały się w ostatnich czasach do Kościoła. Radykalnie odpierają pokusę filozoficznego idealizmu. Rozliczają się z ideologicznym potworkiem praw człowieka ignorujących prawa Boga i z potworkiem nacjonalizmu, skrywającym upodobanie do tradycji bez Boga, pierwotnego sacrum bez Boga.
Można mieć też nadzieję, że niektóre rozgłośnie katolickie w końcu przestaną straszyć i zanudzać słuchaczy tym, że wokół panuje „zgnilizna", i jest tak źle, tak beznadziejnie, że nigdy już dobrze być nie może. Inteligencja zdradziła, politycy zdradzili – te zaklęcia w Polsce brzmią fałszywą nutą. Kościół odrzucający posoborowe miazmaty uczy wiernych lojalności wobec państwa. Wiara katolicka daje gwarancję, że miłość do ojczyzny nie będzie czystym sentymentem, a poświęcenie dla państwa nie będzie tylko poświęceniem dla poprawy bytu materialnego czy godnych warunków życia. Dobre ułożenie hierarchii spraw i celów jest podstawą dla nadziei, która sięga dalej niż poczucie bezpieczeństwa i pełna miska.
Jeśli państwo wspiera misję Kościoła, oddaje Bogu to, co należy do Boga. Intronizacja Chrystusa w Polsce jest właśnie wypełnieniem tej misji. Nasi rodacy już w 1791 roku, pisząc Konstytucję 3 maja, nie mieli problemów ze zrozumieniem tego obowiązku.
Autorka jest niezależną publicystką. Przeprowadziła wywiad rzekę z premierem Janem Olszewskim „Prosto w oczy". Opublikowała także książki: „Patrząc na kobiety", „Rycerze wielkiej sprawy" i „Powrót pańskiej Polski"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95