W mediach (bo raczej nie na ulicach miast, szczególnie tych mniejszych) przeważają, jak można się było tego spodziewać, podsumowania negatywne. Trudno się dziwić – ten rząd, nawet gdyby nie miał kilku wpadek i nie podjął paru nieprzemyślanych decyzji, byłby nie do zaakceptowania przez tzw. establishment z powodów nie tyle merytorycznych, ile raczej mentalnych i estetycznych.
Oceniając rządy PiS, można więc pominąć oceny wynikające jedynie z jawnego uczulenia na „kaczyzm" wyrażane w atmosferze antyrządowej histerii na różnych marszach czy podczas protestów, często za pomocą wulgarnych haseł. Ale trzeba też odłożyć na bok prorządowe peany wygłaszane przez – jak określił to Łukasz Warzecha – partyjny beton.
Warto spojrzeć z dystansu na to, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku. I postaram się to uczynić, choć dziś, w dobie polsko-polskiej wojny pozycyjnej, w czasach mediów tożsamościowych, jest coraz mniej czytelników bez „partyjnego przydziału" oczekujących na takie wyważone analizy. Ale, mam nadzieję, że wciąż jeszcze tacy są!
Jako dziennikarz staram się przyglądać politykom z pewną dozą krytycyzmu – bo taka powinna być rola „czwartej władzy". Nie wolno padać przed rządzącymi na kolana, ale też należy oceniać ich bez uprzedzeń.
Nie mogę jednak pominąć tego, co obóz rządzący zrobił przez ostatni rok w przestrzeni publicznej. A raczej, czego nie zrobił, choć obiecał. Bo przecież obiecywano „wywrócenie stolika", zerwanie z układami i powrót do normalności.