A jak wiadomo z historii, zwracanie się o pomoc zagraniczną nie najlepiej służy polityce wewnętrznej.
Tak, okazuje się, że to lekarstwo, które zabija chorego.
„Żadna sztuka stracić życie na wojnie. Prawdziwy wyczyn to je zachować, nie tracąc honoru" – mówi powieściowy Bolesław Chrobry. Widzi pani w nim wzór Polaka?
Unikałabym takich porównań, bo zaraz nas oskórują, wietrząc w tym nacjonalizm. Oczywiście nie możemy przykładać dzisiejszych kryteriów do świata średniowiecznego. Myślę, że właśnie w tym tkwi czas średniowiecza i jego dzisiejszej recepcji, bo zwróćmy uwagę, że wraca ono do łask w popkulturze. W tych heroicznych opowieściach o dawnych czasach szukamy z jednej strony wartości, które dzisiaj są może nie zapomniane, ale w inny sposób kultywowane, jak honor, poświęcenie, duma. Z drugiej strony opowiadając o bezwzględnej brutalności średniowiecza, oddalamy się od równie bezwzględnej współczesności. Różnica jest taka, że ta współczesność operuje subtelniejszymi metodami. Kiedyś przeciwnika zabijano w walce, dziś można go jednym posunięciem zabić metaforycznie, pozbawić twarzy, oszkalować, „dorobić gębę".
Skoro mowa o zabijaniu, to w pani powieściach poświęconych Świętosławie rzuca się w oczy to, że język miłości jest językiem wojny. Czy to kwestia epoki?
Sceny erotyczne możemy opisywać albo wprost (i wtedy jesteśmy na pograniczu pornografii), albo romantycznie (tworząc pewien nastrój), albo poprzez scenografię i pewną analogię. U mnie tą analogią dla seksu jest wojna. Wynika to stąd, że kobiety mają pełną świadomość tego, że uczestniczą w rozgrywce politycznej. Nie walczą z mieczem, ale walczą w alkowie, i trzeba sobie z tego zdawać sprawę, jeśli chce się rozumieć coś ze średniowiecza. Właśnie w alkowie toczą się wojny Świętosławy, a ponieważ to wojny – toczone są językiem wojny i miłości.
O Świętosławie wiemy stosunkowo niewiele. Ile jest w pani powieściach faktów, a ile musi się pani domyślać?
Wszystko zależy od materiału faktograficznego. W „Hardej" i „Królowej" do wymyślenia był cały świat i wszystkie postaci, ale szkielet faktów jest dość konkretny. Wiemy, czyją jest córką, za kogo została wydana, gdzie była w danym momencie historycznym, jakich miała synów, znamy wojny jej pierwszego i drugiego męża. Wiemy, że była żoną Svena, gdy rozegrała się bardzo ważna dla Skandynawii bitwa trzech królów. Jeśli chodzi o przyrodnie siostry Świętosławy, to poruszamy się w sferze spekulacji, ale sagi opowiadają o córkach Mieszka o imionach Astryda i Geira. Postanowiłam to wykorzystać. Mniej więcej tak wygląda oddzielanie prawdy od fikcji. Ale opisy potyczek Olafa Tryggvasona, które wyglądają na czyste fantasy, z czarownikami i jarlem Tore Jeleniem, to są wszystko opowieści przeniesione z sag, inspirowane tym, jak w średniowieczu interpretowano losy tego króla.
A jaka pani zdaniem jest rola powieści historycznej? Czy chce pani swoimi książkami mówić także – oczywiście pośrednio – o współczesnej Polsce?
Nie, nie chcę tego robić, ale wiem, że zawsze się takich interpretacji próbuje. Można doszukiwać się podobieństw w zjazdach panów Rzeszy i w spotkaniach na szczycie Unii Europejskiej. Role powieści historycznej są bardzo różne. Mnie przeszłość po prostu fascynuje i chciałabym tę fascynację obudzić w czytelnikach. Dać im poczucie, że nasza historia to nie są tylko lata cierpień i smuty, ale jest w niej wiele nieprawdopodobnych wydarzeń. Chciałabym wzbudzać zdrową dumę narodową. Podkreślam: zdrową, bo pomiędzy dumą a pychą jest przepaść.
„Lepiej mieć zawiłe opowieści o własnych przodkach, niż nie mieć ich wcale" – pisze pani w posłowiu do „Królowej". Czy właśnie tego pani pragnęła – żeby przywrócić Polakom Świętosławę, stworzyć mit, którego brakowało?
Tak. Jakie królowe pamiętamy? Gdy rzucimy hasło „polska królowa" w gronie osób nieparających się historią, to najpierw usłyszymy „Bona", a potem „Jadwiga". Bonę w świadomości masowej zawdzięczamy serialowi z genialną rolą Aleksandry Śląskiej, a Jadwigę Sienkiewiczowi, który portretował ją pośrednio w „Krzyżakach". Kobiety są na eksport i robią karierę, gdy w pełni poświęcą się królestwom, w których panują. Piastówny zasiadały na tronach zagranicznych, więc w Polsce zdarza nam się o nich nie pamiętać. Takim przykładem numer jeden jest córka Władysława Łokietka Elżbieta, królowa Węgier. Genialna baba. W przypadku Świętosławy wzór na zapomnienie jest ten sam, dlatego nie pamiętamy o niej w kraju. Chcę, żebyśmy te postaci przywrócili kulturze masowej, żebyśmy mogli się do nich odnosić na wielu poziomach. Uważam, że niedobrze jest, gdy młody człowiek zna królową Anglii Elżbietę I, bo obejrzał ileś seriali, albo zna Henryka VIII, bo widział „Tudorów", a nie zna rodzimych władców, zwłaszcza że ich losy nie ustępują wcale losom bohaterów masowej wyobraźni. Anglicy są geniuszami, jeśli chodzi o PR historyczny.
To pewnie kwestia dominacji kulturowej. Może w takim razie pora na serial o pierwszych Piastach?
Nie miałabym nic przeciwko temu.
—rozmawiał Krzysztof Cieślik
Elżbieta Cherezińska debiutowała książką napisaną wspólnie z Szewachem Weissem „Z jednej strony, z drugiej strony", literackiej biografii byłego ambasadora Izraela w Polsce. Potem wydala m.in. „Byłam sekretarką Rumkowskiego. Dzienniki Etki Daum". Od 2009 roku ukazują się kolejne tomy „Północnej drogi" , sagi z epoki Wikingów. W 2010 roku ukazała się jej pierwsza powieść o dynastii Piastów „Gra w kości". W 2013 roku wydała bestseller „Legion" o historii Brygady Świętokrzyskiej.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95