Michał Okoński: Mesjasz i upadły anioł

Dwa najwybitniejsze, a z pewnością najlepiej opłacane umysły współczesnego futbolu wznawiają rywalizację: Jose Mourinho i Pep Guardiola spotykają się w sobotę jako trenerzy Manchesteru United i Manchesteru City.

Aktualizacja: 10.09.2016 17:12 Publikacja: 08.09.2016 15:32

Foto: AFP

Historia ich dotychczasowych konfrontacji stała się już tematem filmów i książek. W jednej z nich (skądinąd autorstwa specjalistów od zarządzania) przywołano „Szkołę ateńską" Rafaela. Ci, którzy widzieli ów obraz w Muzeach Watykańskich, pamiętają zapewne, że idealista Platon wskazuje w nim na niebo, materialista Arystoteles – na ziemię. Wiem: to daleki strzał, ale być może źródło konfliktu między Mourinho i Guardiolą leży właśnie w sferze idei. Oczywiście są tacy, którzy udzielają prostszych odpowiedzi, mówiąc np. o kompleksach i poczuciu odrzucenia Jose Mourinho.

Pierwszy raz spotkali się dwie dekady temu w Barcelonie. Guardiola, 25-letni gwiazdor reprezentacji Hiszpanii, rządził wówczas klubową szatnią. Starszy o osiem lat Mourinho – niespełniony piłkarz i były nauczyciel wuefu – został właśnie zatrudniony w roli tłumacza angielskiego trenera, sir Bobby'ego Robsona. Trzeba jednak dodać, że rola Portugalczyka nie ograniczyła się do przekładania komend Anglika na hiszpański: z czasem Mourinho zdobywał coraz większy wpływ na kształt sesji treningowych, przygotowywał analizy wideo, a po odejściu Robsona, którego zastąpił Louis van Gaal, został już formalnie asystentem trenera. Niezwykłe to było miejsce i niezwykłe seminarium trenerskie: pracujący pod skrzydłami Robsona i van Gaala zawodnicy – Guardiola i Luis Enrique – tak samo jak Laurent Blanc, Ronald Koeman, Philip Cocu i Frank de Boer, mieli stać się w przyszłości świetnymi szkoleniowcami.

Jeden z biografów Guardioli, Guillem Ballague, wspomina, że w tamtym okresie Jose próbował zbliżyć się do Pepa. W pamięci wielu pozostała finałowa scena wygranego przez Barcelonę w maju 1997 r. meczu o Puchar Zdobywców Pucharów z Paris Saint-Germain, kiedy Katalończyk biegnie w stronę Portugalczyka, który przytula go i podnosi. Gdy stosunki między nimi staną się gorsze od relacji Tusk–Kaczyński w polskiej polityce, Guardiola powie w jednym z wywiadów: „Chcę mu tylko przypomnieć, że współpracowaliśmy przez cztery lata. On zna mnie, a ja znam jego".

Ostatni raz przyjaźnie rozmawiali we wrześniu 2010 r., podczas konferencji trenerskiej w siedzibie UEFA. Biograf Guardioli opisuje, jak przed położony na brzegu Jeziora Genewskiego budynek podjechały minibusy z uczestnikami sesji: z jednego wysiedli Mourinho, pracujący wówczas w Romie Claudio Ranieri i trenujący Chelsea Carlo Ancelotti, z drugiego zaś sir Alex Ferguson i Guardiola. Prowadzący wtedy Barcelonę Katalończyk początkowo trzymał się na uboczu, Mourinho dostrzegł go jednak, podszedł i wylewnie się przywitał. Na wspólnym zdjęciu rozdzielał ich tylko Didier Deschamps.

Niewykluczone zresztą, że przyczyną życzliwości Portugalczyka był fakt, iż to on, jako trener Interu, zwyciężył wówczas w Champions League, pokonując Barcelonę Guardioli w półfinale – nawet jeśli pomogła w tym nieco erupcja islandzkiego wulkanu i zawieszenie lotów nad Europą, które zmusiło piłkarzy z Katalonii do podróży autobusem. Gdy kilka miesięcy później spotkają się po raz kolejny – i Mourinho zazna pierwszego tak wielkiego upokorzenia w karierze, przegrywając w roli trenera Realu z Barceloną aż 0:5 – o przyjaznych gestach nie będzie już mowy.

Mali wielcy ludzie

Wcześniej spotkał Portugalczyka inny cios: w 2008 r., gdy szefowie klubu z Katalonii zastanawiali się, komu powierzyć drużynę, bezrobotny wówczas Mourinho wydawał się oczywistym kandydatem, a 27-stronicowa prezentacja, jaką przedstawił podczas wstępnej rozmowy, zrobiła znakomite wrażenie. Przemawiało za nim i to, że znał klub od środka, i dotychczasowe sukcesy w samodzielnej pracy (z Porto wygrał Puchar UEFA i Ligę Mistrzów, z Chelsea zdobył dwa mistrzostwa i Puchar Anglii). Trudno było nie przyznać mu racji, gdy na pierwszej konferencji prasowej w Anglii przedstawiał się dziennikarzom: „I am a special one" („Jestem wyjątkowy"). Ostatecznie jednak prezes Barcelony Juan Laporta zdecydował się oddać drużynę Guardioli – choć całe doświadczenie Katalończyka ograniczało się wówczas do kilkunastu miesięcy pracy z rezerwami. Być może Mourinho naraził się prezesowi awanturami, które wszczynał kilka miesięcy wcześniej podczas starcia Barcelona – Chelsea w Lidze Mistrzów, a może Laporta posłuchał rady legendarnego Johanna Cruyffa, który miał powiedzieć po prostu, że Pep jest gotowy.

Tamta decyzja oznaczała początek wielkiej epoki – nie tylko w dziejach Barcelony, ale całego futbolu. Katalońska drużyna „małych wielkich ludzi", jak nazwał ich Marek Bieńczyk (podopieczni Guardioli – Xavi, Iniesta czy Messi – podobnie jak w przeszłości on sam, nie imponowali warunkami fizycznymi), grała słynną tiki-takę. Wprowadzony przez Guardiolę i tak skuteczny w pierwszej dekadzie XXI wieku styl polegał z jednej strony na utrzymywaniu się przy piłce i cierpliwym konstruowaniu akcji – bramki dla Barcelony padały nawet po stu podaniach – z drugiej zaś na niezmordowanym pressingu po stracie. Niektórzy publicyści porównywali wówczas tiki-takę do korridy i apelowali o jej delegalizację, jako upokarzającej i wyniszczającej przeciwnika.

W ciągu czterech lat pracy w Katalonii Guardiola dwa razy wygrał Ligę Mistrzów i trzy razy mistrzostwo kraju, o pomniejszych pucharach nie wspominając, ale fanów jego drużyny najbardziej cieszyły triumfy nad Realem Mourinho. W 16 bezpośrednich pojedynkach Katalończyk wygrywał siedmiokrotnie i tylko trzy razy przegrał.

Odrzucony przez Barcelonę Mourinho jako trener Realu wydawał się ogarnięty obsesją: jego piłkarze regularnie otrzymywali czerwone kartki, a on sam oskarżał Guardiolę, że namawia podopiecznych, by udawali sfaulowanych. Szczytem wszystkiego było starcie przy linii bocznej między Mourinho a drugim trenerem Barcelony Tito Vilanovą, w trakcie którego Portugalczyk usiłował... włożyć palec do oka przeciwnika. W tym samym meczu pokazywał, że piłkarze Barcy śmierdzą, kiedy kilku z nich znalazło się w pobliżu jego ławki.

To, co najgorsze

Kalendarz rozgrywek ligi hiszpańskiej i Ligi Mistrzów wiosną 2011 r. ułożył się tak, że obie drużyny musiały grać ze sobą cztery razy w ciągu 17 dni, a napięcie między trenerami osiągnęło poziom niespotykany. To już nie był mecz Real kontra Barcelona, z całą burzliwą historią polityczną współczesnej Hiszpanii w tle, ani nawet Ronaldo kontra Messi – to była drużyna Mourinho kontra drużyna Guardioli i towarzysząca temu kaskada oskarżeń. – Czasem czuję obrzydzenie, że żyję w tym świecie i zarabiam w nim na życie. To oczywiste, że z Barceloną nie masz szans – mówił Mourinho. Gdy będący u szczytu kariery 41-letni Guardiola oświadczył nagle, że czuje się wypalony i potrzebuje rocznego urlopu, wielu komentatorów uznało, iż to przede wszystkim toksycznej rywalizacji z Mourinho ma powyżej uszu.

– Wydobywa ze mnie to, co najgorsze – mówił Katalończyk, gdy Mourinho nazywał go hipokrytą, choć przez długi czas deklarował, że dzięki Portugalczykowi staje się lepszym trenerem. Pod koniec czwartego roku pracy w Barcelonie wyznał jednemu z przyjaciół, że Mourinho wygrał wojnę: zdarzały się konferencje prasowe, podczas których to Guardiola podnosił głos i mówił, że tylko „tu, w tym pomieszczeniu, Jose może się wydawać, że jest pieprzonym bossem". Ci, którzy go znali bliżej, twierdzili, że emocje obecnego trenera Manchesteru City są autentyczne, podczas gdy wszystkie ekscesy Mourinho są reżyserowane na zimno.

Koncentrujący na sobie uwagę mediów, wrogość rywali i ich kibiców trener Realu miał zdejmować w ten sposób presję z podopiecznych. „Musi pan zrozumieć – mówił biografowi Portugalczyka, Patrickowi Barclayowi, znajomy psychoanalityk – że niemal każda wypowiedź publiczna Mourinho jest częścią jego pracy i jej celem nadrzędnym nie jest komunikowanie się, ale zwiększenie szans swojej drużyny na zwycięstwo. (...) Moja rada to przeniesienie w świat sportu pytania, które nieustannie powinien sobie zadawać każdy dziennikarz polityczny: »Dlaczego ten fałszywy sukinsyn mnie okłamuje?«".

Mourinho napędza rywalizacja, a autor najlepszej książki poświęconej Guardioli, Marti Perarnau, pisze o swoim bohaterze, że bardziej interesuje go edukacja. Dodajmy od razu – edukacja w określonej szkole, nazwijmy ją holenderską, wywodząca się z czasów futbolu totalnego Rinusa Michelsa i zaaplikowana w Katalonii przez jego wiernego ucznia Johanna Cruyffa. Mourinho – jak zauważa historyk taktyki piłkarskiej Jonathan Wilson – nie myślał tak jak oni. Nie zastanawiał się, jak wygrać, grając pięknie, ale po prostu jak wygrać. Kroniki futbolu nie opiszą go jako rewolucjonistę, nowatora czy odnowiciela – wspominać będą jednak jego puchary i tytuły. To ten palec Arystotelesa wskazujący na ziemię albo wręcz – jak w przywoływanym przez Wilsona „Raju utraconym" Miltona – przyjęta na siebie rola szatana, a raczej upadłego anioła, który wszakże przebywał kiedyś w barcelońskim raju.

Mourinho nie był nigdy gwiazdą czołowego europejskiego klubu. Drogę na salony musiał więc sobie wywalczyć i szukał jej w opozycji do drogi Barcelony. Posiadanie piłki nigdy nie było jego priorytetem: deklarował nawet, że przy piłce są zwykle ci, którzy się boją. Kiedy jako szkoleniowiec Interu eliminował Barcelonę z Ligi Mistrzów, jego piłkarze byli przy piłce zaledwie 19 proc. meczu rewanżowego i bronili korzystnego wyniku w dziesiątkę. Używając żargonu trenerskiego, trzeba byłoby powiedzieć, że Guardiola jest proaktywny, Mourinho zaś – reaktywny.

A reagować zawsze potrafił. Wielu jego podopiecznych zwracało uwagę na szczegółowość przygotowań. Gdy w 2014 r, jako trener Chelsea szykował drużynę do meczu z PSG, ćwiczył z piłkarzami grę przy różnych wariantach wyniku, nawet scenariusz odrabiania strat i huraganowego ataku, w którym udział biorą środkowi obrońcy w roli napastników. Kluczem było jednak trafienie nie tyle do umysłów, co preferował analityczny Guardiola, ile do serc piłkarzy. Nawet jeśli zdarzały mu się głośne konflikty – np. z bramkarzem Realu Ikerem Casillasem – to większość podopiecznych gotowa była skoczyć za nim w ogień. Wysłany na dodatkowy urlop Wesley Sneijder wyznał, że po trzech dniach na Ibizie gotów był zabijać dla Mourinho.

Wokół każdej ze swoich drużyn Portugalczyk wznosił mury oblężonej twierdzy, przekonywał piłkarzy, że cały świat jest przeciwko nim – że są ofiarą spisku, w którym uczestniczą trenerzy rywali (z Guardiolą na pierwszym miejscu, rzecz jasna), działacze, a w końcu sędziowie. We Włoszech ci ostatni zagrozili nawet strajkiem po serii ataków ze strony Mourinho. Kiedy prowadził Real, zakazywał ponoć swoim zawodnikom wchodzenia w bliższe relacje z graczami Barcelony w trakcie zgrupowań reprezentacji.

Bitwa o Anglię

W grudniu 2012 r. legendarny piłkarz i trener Manchesteru United sir Bobby Charlton mówił „Guardianowi", że menedżer tej drużyny nie mógłby sobie pozwolić na takie zachowanie jak Mourinho wobec Vilanovy. To tłumaczyło drugie odrzucenie Mourinho: fakt, że po przejściu na emeryturę Alexa Fergusona drużynę zamiast utytułowanego Portugalczyka przejął skromny Szkot David Moyes. Od tamtej pory klimat na korytarzach Old Trafford się jednak zmienił: decyzje o zastąpieniu sir Alexa Moyesem, a następnie Louisem van Gaalem okazały się błędne. Kilkadziesiąt miesięcy później – i po wydaniu kilkuset milionów funtów na piłkarzy, którzy nie potrafili grać tak jak za czasów Fergusona – właściciele MU poświęcili więc etos na rzecz skuteczności. Inna sprawa, że także gwiazda Mourinho nieco przygasła. Z Chelsea, gdzie wrócił po kilku latach w Madrycie, zdobył wprawdzie kolejne mistrzostwo Anglii, ale w połowie trzeciego sezonu został zwolniony z powodu kiepskich wyników.

Dlaczego tak się stało, to osobny temat – przekonującą teorię na ten temat przedstawił były trener Realu i reprezentacji Anglii Fabio Capello, którego zdaniem owa mentalność oblężonej twierdzy na dłuższą metę okazuje się niszcząca dla piłkarzy. Ważniejsze jednak, że zarówno dla Manchesteru United, jak i Mourinho pojawiła się szansa przypomnienia światu, że wciąż musi się z nimi liczyć. Transferowy rekord świata, pobity podczas sprowadzania z Juventusu Paula Pogby, oraz imponująca tygodniówka płacona 34-letniemu już Zlatanowi Ibrahimoviciowi dobitnie to podkreślają. A że w każdym dotychczasowym klubie Mourinho gwarantował sukces niemal natychmiastowy, w MU nikt nie pyta, czy za trzy lata zostawi po sobie spaloną ziemię.

Polityka Manchesteru City jest inna. Szejkowie ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, którzy przejęli klub przed ośmioma laty, planują w dłuższej perspektywie. Zanim ściągnęli Guardiolę, z Barcelony sprowadzili specjalistów od zarządzania klubem, znanych zresztą Pepowi z czasów wspólnej pracy – Txiki Begiristaina i Ferriana Soriano. Oprócz równie potężnych co w MU inwestycji w piłkarzy (najbardziej kontrowersyjny zakup to bramkarz Claudio Bravo) szejkowie wybudowali także nowoczesną akademię klubową – licząc zapewne na to, że Guardiola wynajdzie w niej młodszych zdolniejszych, tak jak uczynił przed laty w Barcelonie.

Od co najmniej kilku lat wszystko czekało więc na katalońskiego mesjasza, który także tutaj, podobnie jak wcześniej w Barcelonie i Bayernie, zaskakuje podopiecznych radykalizmem taktycznej rewolucji. Boczni obrońcy schodzący do środka pomocy, rozgrywający Kevin de Bruyne i David Silva jako szukające sobie miejsca między liniami „fałszywe ósemki", powrót do leżącego u korzeni XX-wiecznej piłki ustawienia W-M... Pomocnik Fabien Delph, skądinąd reprezentant Anglii, już zdążył powiedzieć, że w trzy tygodnie pracy z Guardiolą nauczył się o futbolu więcej niż przez całe długie życie zawodowego piłkarza, a jego słowa zdaje się potwierdzać znakomita forma Raheema Sterlinga – miesiąc wcześniej będącego pośmiewiskiem kontynentu podczas gry w reprezentacji Anglii na Euro.

– Sprawił, że bycie trenerem stało się sexy – mówił kiedyś o Mourinho David Moyes. „Sexy", czyli atrakcyjne, hipnotyzujące miliony. Ale także kontrowersyjne, czasem przekraczające granicę skandalu. Ale najważniejsza wciąż jest skuteczność. W pierwszych trzech kolejkach nowego sezonu MU (podobnie zresztą jak MC) trzykrotnie wygrywał, a niechciany przez Guardiolę w Barcelonie Zlatan Ibrahimović strzelił trzy gole.

Najbardziej fascynujące w tej opowieści jest bowiem to, że nie wiadomo, czyje będzie na wierzchu. Szybcy skrzydłowi i błyskotliwi rozgrywający MC czy silni i rutynowani napastnicy MU? Idee czy konkret? Niebo czy ziemia?

Autor jest dziennikarzem „Tygodnika Powszechnego", twórcą bloga „Futbol jest okrutny" i książki pod tym samym tytułem

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej":

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Historia ich dotychczasowych konfrontacji stała się już tematem filmów i książek. W jednej z nich (skądinąd autorstwa specjalistów od zarządzania) przywołano „Szkołę ateńską" Rafaela. Ci, którzy widzieli ów obraz w Muzeach Watykańskich, pamiętają zapewne, że idealista Platon wskazuje w nim na niebo, materialista Arystoteles – na ziemię. Wiem: to daleki strzał, ale być może źródło konfliktu między Mourinho i Guardiolą leży właśnie w sferze idei. Oczywiście są tacy, którzy udzielają prostszych odpowiedzi, mówiąc np. o kompleksach i poczuciu odrzucenia Jose Mourinho.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
„Heretic”: Wykłady teologa Hugh Granta
Plus Minus
„Farming Simulator 25”: Symulator kombajnu
Plus Minus
„Rozmowy z Brechtem i inne wiersze”: W środku niczego
Plus Minus
„Joy”: Banalny dramat o dobrym sercu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Karolina Stanisławczyk: Czarne komedie mają klimat
Walka o Klimat
„Rzeczpospolita” nagrodziła zasłużonych dla środowiska