Historia ich dotychczasowych konfrontacji stała się już tematem filmów i książek. W jednej z nich (skądinąd autorstwa specjalistów od zarządzania) przywołano „Szkołę ateńską" Rafaela. Ci, którzy widzieli ów obraz w Muzeach Watykańskich, pamiętają zapewne, że idealista Platon wskazuje w nim na niebo, materialista Arystoteles – na ziemię. Wiem: to daleki strzał, ale być może źródło konfliktu między Mourinho i Guardiolą leży właśnie w sferze idei. Oczywiście są tacy, którzy udzielają prostszych odpowiedzi, mówiąc np. o kompleksach i poczuciu odrzucenia Jose Mourinho.
Pierwszy raz spotkali się dwie dekady temu w Barcelonie. Guardiola, 25-letni gwiazdor reprezentacji Hiszpanii, rządził wówczas klubową szatnią. Starszy o osiem lat Mourinho – niespełniony piłkarz i były nauczyciel wuefu – został właśnie zatrudniony w roli tłumacza angielskiego trenera, sir Bobby'ego Robsona. Trzeba jednak dodać, że rola Portugalczyka nie ograniczyła się do przekładania komend Anglika na hiszpański: z czasem Mourinho zdobywał coraz większy wpływ na kształt sesji treningowych, przygotowywał analizy wideo, a po odejściu Robsona, którego zastąpił Louis van Gaal, został już formalnie asystentem trenera. Niezwykłe to było miejsce i niezwykłe seminarium trenerskie: pracujący pod skrzydłami Robsona i van Gaala zawodnicy – Guardiola i Luis Enrique – tak samo jak Laurent Blanc, Ronald Koeman, Philip Cocu i Frank de Boer, mieli stać się w przyszłości świetnymi szkoleniowcami.
Jeden z biografów Guardioli, Guillem Ballague, wspomina, że w tamtym okresie Jose próbował zbliżyć się do Pepa. W pamięci wielu pozostała finałowa scena wygranego przez Barcelonę w maju 1997 r. meczu o Puchar Zdobywców Pucharów z Paris Saint-Germain, kiedy Katalończyk biegnie w stronę Portugalczyka, który przytula go i podnosi. Gdy stosunki między nimi staną się gorsze od relacji Tusk–Kaczyński w polskiej polityce, Guardiola powie w jednym z wywiadów: „Chcę mu tylko przypomnieć, że współpracowaliśmy przez cztery lata. On zna mnie, a ja znam jego".
Ostatni raz przyjaźnie rozmawiali we wrześniu 2010 r., podczas konferencji trenerskiej w siedzibie UEFA. Biograf Guardioli opisuje, jak przed położony na brzegu Jeziora Genewskiego budynek podjechały minibusy z uczestnikami sesji: z jednego wysiedli Mourinho, pracujący wówczas w Romie Claudio Ranieri i trenujący Chelsea Carlo Ancelotti, z drugiego zaś sir Alex Ferguson i Guardiola. Prowadzący wtedy Barcelonę Katalończyk początkowo trzymał się na uboczu, Mourinho dostrzegł go jednak, podszedł i wylewnie się przywitał. Na wspólnym zdjęciu rozdzielał ich tylko Didier Deschamps.
Niewykluczone zresztą, że przyczyną życzliwości Portugalczyka był fakt, iż to on, jako trener Interu, zwyciężył wówczas w Champions League, pokonując Barcelonę Guardioli w półfinale – nawet jeśli pomogła w tym nieco erupcja islandzkiego wulkanu i zawieszenie lotów nad Europą, które zmusiło piłkarzy z Katalonii do podróży autobusem. Gdy kilka miesięcy później spotkają się po raz kolejny – i Mourinho zazna pierwszego tak wielkiego upokorzenia w karierze, przegrywając w roli trenera Realu z Barceloną aż 0:5 – o przyjaznych gestach nie będzie już mowy.