Ostatecznie sprawę uratowały władze landu, które postanowiły udzielić gościny amerykańskiemu prezydentowi we własnej willi reprezentacyjnej położonej w centrum Hamburga.
Zapewne hamburscy hotelarze są z siebie bardzo zadowoleni i uważają, że odważną decyzją pomogli zatrzymać falę populizmu, ksenofobii i homofobii, która – zdaniem przeciwników Trumpa – rozlewa się po zachodnim świecie po jego zwycięstwie. Tyle że ich buntownicza postawa jest na wskroś mainstreamowa. Bunt i protest mają sens, gdy ktoś ma odwagę przeciwstawić się większości, gdy zdobywa się na działanie, za które może ponieść negatywne konsekwencje. Tymczasem w zachodniej Europie bojkotowanie Trumpa spotkać się może niemal wyłącznie z gorącymi pochwałami. Bo krytyka nowego amerykańskiego prezydenta staje się kolejnym dogmatem zachodnioeuropejskiej poprawności politycznej.
Zgoda, Trump nie wygląda na sympatycznego faceta, a jego kontakty z Rosjanami powinny zostać wyjaśnione. Zgoda, nie całkiem poważnie wygląda wielokrotny rozwodnik w roli obrońcy konserwatywnych wartości, podobnie jak trochę niepoważnie wygląda, gdy prawicowcy w wielu miejscach globu widzą guru nowej prawicy w człowieku, który wygrał wybory, kradnąc socjalnych wyborców amerykańskim demokratom. Trump zresztą jest symbolem tego, o czym piszemy w tym numerze „Plusa Minusa", czyli pomieszania porządków lewicy i prawicy. Wszak miliarder, przedstawiciel elity, przekonał robotników, że będzie skutecznie walczył o ich miejsca pracy, zatrzyma globalizację i będzie w imieniu biedniejszych grillował establishment.
Wszystko to jednak nie zmienia faktu, że Trump jest legalnie wybranym prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Można go nie lubić, krytykować jego decyzje, np. tę o zwolnieniu szefa FBI, ale nie można podważać jego mandatu do rządzenia tym wciąż największym i najpotężniejszym krajem na świecie.
Decyzja hamburskich hotelarzy jest symptomem istotnego zjawiska. Otóż coraz bardziej wyraźny jest w zachodniej Europie powrót antyamerykanizmu, tego, który znamy dobrze sprzed kilkunastu lat. Szczególnie w czasie wojny w Iraku napięcie pomiędzy przywódcami USA oraz Starego Kontynentu sięgało zenitu. Również w Stanach rosła wówczas niechęć do Europy, a szczególnie do Francji. Dlatego też nieprzychylne Trumpowi zachowania europejskich polityków czy nawet afronty, które są mu czynione, wyglądają na próbę odgrzania konfliktu sprzed lat, który na jakiś czas zamroziła prezydentura Baracka Obamy.