Rz: W Polsce nie tylko kibice futbolu przez te wszystkie lata zdążyli już poznać historię pańskiej rodziny. Ojca, który urodził się w Mławie, w trakcie Holokaustu uciekł, trafił do obozu na Syberii, jako jedyny z rodziny przeżył i w końcu po dwuletniej tułaczce po Europie trafił do Izraela. Wiemy, że odwiedza pan Polskę, szuka śladów, uczestniczy w Marszach Żywych. W jakiej sprawie przyjechał pan tym razem?
Jedną z najpiękniejszych i najważniejszych opowieści w dziejach ludzkości jest historia Sprawiedliwych wśród Narodów Świata. Wszyscy powinni wiedzieć, że byli ludzie, którzy ryzykowali życie własne, a także swoich rodzin, by ratować przed zagładą innych. Tylko dlatego, że w wyznawanym przez nich systemie wartości nie było zgody na absolutne zło, które panowało wokół.
Jak to się stało, że zaangażował się pan w działalność organizacji From the Depths, która dba o pamięć o ludziach, którzy ratowali w czasie II wojny światowej Żydów od zagłady?
Mój ojciec Meir był jedną z najbardziej radosnych osób, jakie znałem. Zawsze uśmiechnięty, nieprzejmujący się problemami. Którejś nocy usłyszałem jego krzyki. To było tak niezgodne z jego codziennym zachowaniem, że mnie przeraziło. Od tamtego momentu, a miałem wówczas 15 lat, zacząłem dochodzić historii mojej rodziny. Z biegiem czasu odszukałem mnóstwo śladów w Polsce, znalazłem dom rodzinny ojca w Mławie, akty urodzenia jego i jego rodzeństwa. Ale zawsze chciałem wiedzieć coś więcej o ludziach, którzy mu pomogli. Ojciec ukrywał się w różnych polskich miastach. Dla mnie to niesamowite, że mój dziadek w latach 40. postanowił uciec z Polski. To dzięki jego decyzji siedzę tu teraz i z tobą rozmawiam. Brat dziadka został w Mławie i razem z żoną oraz piątką dzieci został zamordowany w Auschwitz. Któregoś dnia zadzwonił do mnie założyciel From the Depths Jonny Daniels i spytał, czy nie chciałbym zostać honorowym prezydentem organizacji. Odpowiedziałem, że chętnie pomogę, ale nie chcę przyjąć tej funkcji.
Dlaczego?