Własna reprezentacja piłkarska i hokejowa, odrębna symbolika narodowa, młode pokolenie wychowane we własnych szkołach, uwłaszczone na państwie elity biznesowe i polityczne, rodzima biurokracja – wszystko to powinno sprzyjać odrębności Białorusi od Rosji w wymiarze społecznym. Każdy kolejny rok niepodległości powinien czynić ją bardziej oczywistą, stopniowo wzmacniać narodowe fundamenty państwa, tworząc przeciwwagę dla zależności politycznej, gospodarczej i wojskowej od Moskwy. Mechanizm ten sprawdził się na Ukrainie w obliczu rosyjskiej agresji, uniemożliwiając rozlanie się wojny poza Krym i część Donbasu. Czy na pewno zadziałałby również w przypadku Białorusi, gdzie społeczne fundamenty niepodległości są znacznie bardziej wątpliwe, a zakres zależności od Rosji dramatycznie większy? Czy państwowość białoruska jest bytem trwałym? A może zmierzch rządów Aleksandra Łukaszenki będzie również zmierzchem niepodległej Białorusi?
Język dobry dla hipsterów
Łukaszenko przejął władzę nad krajem w trzecim roku jego niepodległości. Przez 24 lata dyktatorskich rządów dysponował wszelkimi instrumentami kształtowania tożsamości narodowej oraz formowania ideologii państwowej. Rozpoczął prezydenturę od walki z historyczną symboliką narodową, przekreślił działania poprzedników mające na celu wzmocnienie języka białoruskiego – i tak zajmującego niszę w głęboko zrusyfikowanym kraju. Postawił na syntezę ideologii (neo)sowieckiej oraz kołchozowej „tutejszości"; twierdził, że „Białorusini to Rosjanie, tyle że ze znakiem jakości". Przeszkadzało mu nawet to, że główna aleja Mińska nosiła imię Franciszka Skaryny, prekursora piśmiennictwa białoruskiego.
Ktoś powie, że bezbłędnie odczytał nastroje zagubionego, zsowietyzowanego społeczeństwa, co pozwoliło mu zdobyć, a następnie skonsolidować władzę. W rzeczywistości okazał się jednak zakładnikiem własnych ciasnych horyzontów. Trwał w ambiwalentnym stosunku do białoruskości nawet po tym, gdy w pełni zmarginalizował patriotyczną opozycję oraz stało się jasne, że pomimo głoszonych rusofilskich haseł nie dane mu będzie stanąć na czele projektowanego wspólnego rosyjsko-białoruskiego państwa. Wprawdzie z każdym rokiem ostrzej targował się z Rosją o kredyty, tanie surowce i dostęp do tamtejszego rynku zbytu, ale wciąż definiował swój kraj jako część rosyjskiego świata, jakby nie rozumiejąc oczywistej prawdy, że niepodległość Białorusi jest niepodległością „od Rosji". Bronił niezależności na tyle, żeby nie dać się zredukować do roli szefa rosyjskiej guberni, ale nie miał pomysłu na białoruskość wykraczającą poza myśl przewodnią swych rządów: „państwo to ja".
Rosyjska agresja zbrojna na Krymie i w Donbasie wstrząsnęła światem, trudno więc, żeby nie wywołała niepokoju w Mińsku. Tym bardziej że w ostatnich latach Kreml bardziej stanowczo zaczął domagać się ustępstw również ze strony Białorusi, głównie w zakresie współpracy politycznej i gospodarczej. Reakcja Mińska na wojnę rosyjsko-ukraińską była zauważalna, choć stonowana. Odpowiedzią na twardą politykę Moskwy była zaledwie tzw. miękka białorutynizacja. Łukaszenko zaczął mocniej akcentować odrębność swego kraju od Rosji, kilkakrotnie w charakterystycznym dla siebie stylu uderzył się w piersi i przyznał zasadność wzmacniania rodzimej tożsamości narodowej.
Wymiernych rezultatów takiej polityki jest jednak jak na lekarstwo. Język białoruski częściej pojawia się w reklamach jako narzędzie marketingowe, zyskuje również na popularności w środowiskach alternatywnych, hipsterskich, na uboczu głównego nurtu kultury masowej. Zauważyć można także, że milicja z mniejszą bezwzględnością niż w latach poprzednich zwalcza eksponowanie historycznej biało-czerwono-białej flagi w przestrzeni publicznej. Niezmiennie czci się jednak rosyjskich carów i sowieckich czekistów, pozostawiając co najwyżej skąpy margines dla inteligencji doszukującej się białoruskich korzeni w dziedzictwie Księstwa Połockiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego.