Protokół nr 117, świadek Aleksandra Bajtasiuk: „Dalej pędzono nas przez plac Mirowski, Elektoralną, w kierunku Woli. Na placu były olbrzymie doły od bomb, płonęły trupy, ulice wokoło w ogniu. Skwar słońca, żar od palących się domów był nie do zniesienia".
Protokół nr 141, świadek Jadwiga Tomaszewska: „Widziałam domy palące się od ulicy Chłodnej do Towarowej, ludzi wystrzelano (...). Przy ul. Towarowej 60 również wystrzelano wszystkich mieszkańców, dom spalono".
Papierosy, jedzenie i kredki
W aktach szkolnych zachowały się zapiski nauczycieli, na przykład: „Tereska jest życiowo dobrze rozwinięta, załatwia sprawunki, ma trafne powiedzonka". Albo: „Tereska interesuje się pracą w klasie; w pogadankach, czytaniu i rachunkach bierze żywy udział". Wiadomo też, że najlepsze oceny, mimo niepełnosprawności, osiągała z wychowania fizycznego, śpiewu, rysunku i prac ręcznych. Zawsze miała też bardzo dobre zachowanie.
Marek i Krystyna dodają od siebie, że Tereska była bardzo obrotna. W 1954 r. starszy brat Mirek zawiózł ją do szpitala psychiatrycznego w Świeciu, w obecnym województwie kujawsko-pomorskim. Tereska zwiała stamtąd błyskawicznie, do Warszawy wróciła pociągiem szybciej niż brat.
Przykład kolejny podaje Marek: – W pewnym momencie zaczęło ją ciągnąć do alkoholu, jak się napiła, była wesoła, rozluźniona. A rodzice w służbówce przy kuchni, wysoko na parapecie, trzymali gąsior z domowym winem. Tereska prawą rękę miała niesprawną, ale była na tyle silna i sprytna, że sobie ten gąsior ściągała, odlewała wino do metalowego garnuszka i w ciągu dnia popijała.
Krystyna dodaje: – Teściowa opowiadała, że Tereska kolekcjonowała gazetki dla dzieci, „Świerszczyk" i „Miś". Kupowała je obsesyjnie, do tego stopnia, że jak nie miała pieniędzy, to z płaszczy w przedpokoju, gdy przychodzili goście z wizytą, podkradała drobne.
Marek ma też przykre wspomnienia związane z Tereską: – Jak przyszedłem na świat w 1948 r., Tereska miała już dość mocne zaburzenia. Pamiętam, jak mnie łapała za włosy, bo takie długie blond loki miałem, i waliła moją głową o szafę. Myślę, że chodziło głównie o kredki, bloki i rysunki, do których próbowałem się dobrać, a ona była wściekła, bo to był dla niej cały świat. Tylko rysując się uspokajała. Co malowała? Kwiatki, zwierzęta, przyrodę.
Problemy spiętrzyły się, gdy Marek poszedł do szkoły przy Raszyńskiej. – Nauka mi nie szła, bo jak wracałem do domu, to Niunia mi dokuczała, a ja jej – opowiada. Rodzice podjęli więc decyzję: Marek przeniesie się do starszej siostry, z Tereską w domu postarają się uporać sami. Kolejne konsultacje, neurolodzy, psychiatrzy, nawet z Zachodu, z Niemiec, ze Stanów Zjednoczonych. Poza lekami uspokajającymi niewiele można było Teresce pomóc. Według któregoś z lekarzy jedna półkula mózgu zatrzymała się w rozwoju na poziomie czteroletniego dziecka, a druga rozwijała się normalnie. Ciało więc rosło, dojrzewało, ale intelekt jakby się zatrzymał.
W końcu, około roku 1962, gdy Marek skończył podstawówkę i szykował się do egzaminów do szkoły średniej, Tereska trafiła do szpitala psychiatrycznego w podwarszawskich Tworkach. Sytuacja była patowa. – Ojciec był bardzo dobrym człowiekiem, ale też nerwowym, po przeżyciach wojennych sam miał problemy na tle psychicznym. Dla Tereski był surowy, krzyczał na nią wielokrotnie, bo łamała jego zasady. Tata nie pił, nie palił, a Tereskę do tego bardzo ciągnęło – mówi Marek. – I był niezwykle uczciwym człowiekiem, to podkradanie strasznie go denerwowało – dodaje Krystyna.
Franciszka była w potrzasku: leki na uspokojenie zaczęła łykać garściami, mąż nerwowo nie wytrzymywał, młodszy syn dostawał od Tereski regularny łomot, co było robić? – Teraz są inne możliwości, domy opieki, pomocy społecznej, różne zakłady. A wtedy jedynym wyjściem był szpital psychiatryczny – wyjaśnia Marek. – Kiedy później, już na studiach i po powrocie do Warszawy, jeździłem ją odwiedzać, to miałem wrażenie, że dla niej to jest dobrodziejstwo, miała stałą opiekę, dostawała leki psychotropowe, na uspokojenie. Ale nie zdawała sobie sprawy ze swojej choroby. Nie cierpiała, nie tęskniła jak „normalny", zdrowy psychicznie człowiek. Potrzebowała tylko papierosów, jedzenia i kredek.
Krystyna: – Ja byłam u niej raz, teściowa mi pozwoliła pojechać, ale dopiero po dłuższym czasie, wcześniej nawet nie wspominała, że Tereska jest w szpitalu psychiatrycznym, sama to bardzo przeżywała, nie chciała o tym rozmawiać. Wrażenie ze szpitala? Koszmarne. Do dziś to pamiętam, chociaż minęło ponad 40 lat: pokoik malusieńki, białe ściany, dwie prycze, zakratowane okno, drzwi bez klamki od środka, to wszystko. No i Tereska, w ogóle mnie nie zauważyła, jakbym duchem była, jedyne, co do mamy doskoczyła i szeptem dopytywała: „Masz dla mnie papieroski?".
Dorosła Tereska nieustannie dopominała się też o kredki i bloki do rysowania – albo chociaż pieniądze, żeby pielęgniarki mogły jej kupić. Także o jedzenie. – Mama jeździła do niej pociągiem podmiejskim przez kilka lat co tydzień, później trochę rzadziej. Zawsze ze słoikiem rosołu, kurczaka też często woziła, bo Niunia bardzo lubiła – opowiada Krystyna. Ale Teresce jedzenia zawsze było mało, ciągle się bała, że będzie głodna, że ktoś je jej ukradnie. Marek głośno myśli: – Przecież jak zginęła babcia, kamienica legła w gruzach, to Jadzia z ranną Tereską przez dwa czy trzy tygodnie wycieńczone, przymierające głodem szły piechotą 65 km do rodziny w Brochowie nad Bzurą, żeby tam się schronić i doczekać końca wojny. Może tamten głód tak jej się zakodował, że nigdy nie była syta?
Według informacji przekazanych Markowi i Krystynie przez rodziców (a im ze szpitala) 27 stycznia 1978 r. Tereska, jak to już nieraz wcześniej bywało, podkradła jednej z pacjentek trochę jedzenia, uciekła do toalety, żeby szybko zjeść, żeby jej tej zdobyczy nikt nie odebrał. Marek: – Powiedziano nam, że się tym kęsem udławiła.
Nigdy więcej tego nie róbcie
Gregor Siebenkotten: – To bardzo smutna historia. Jedna z tych, które nigdy nie powinny wydarzyć się nikomu, a tym bardziej dziecku. To, że cierpienie Tereski nie było kaprysem natury, ale efektem okrucieństwa człowieka, jest znacznie trudniejsze do zaakceptowania. Na zdjęciu Seymoura zdaje się krzyczeć do całego świata: „Nigdy więcej nie róbcie dzieciom rzeczy, które sprawią, że będą musiały patrzeć na was tak jak ja". Tym jednym spojrzeniem zrobiła w walce z wojną i okrucieństwem ludzi więcej, niż niejeden człowiek zdoła zrobić przez całe życie.
Patryk Grażewicz przypomina, że zdjęcie Tereski okrążyło cały świat, ludzie całymi latami się zastanawiali, jakie były jej losy, analizowali je, nieraz się nim wręcz zachwycali. – Tymczasem sama Tereska była niejako zapomniana, pozostała jej tylko rodzina. Cieszę się, że ją odnaleźliśmy, odkryliśmy jej tragiczną historię. Okazuje się, że w istocie była dzieckiem-ofiarą wojny: gdyby nie trauma śmierci babci, zburzenie domu, wreszcie – uszkodzenie mózgu przez odłamek z wybuchu, jej życie mogłoby być zupełnie inne. A na pewno choć trochę szczęśliwsze – przekonuje.
Marek Adwentowski: – Od kilkudziesięciu lat zastanawiałem się, jakie Tereska miała zadanie do wykonania, jaki był cel jej życia i jej cierpienia. Czy miała „tylko" wzbudzić w najbliższej rodzinie uczucie miłości, nauczyć nas współczucia, troski, opieki nad drugim człowiekiem? Po prawie 40 latach od jej śmierci w końcu dowiedziałem się, że nie tylko.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95