Lawrence Durrell był ostatnim pisarzem dwóch wspaniałych imperiów: imperium brytyjskiego i imperium powieści modernistycznej. Przyszedł na świat w 1912 roku w Dźalandharze jako dziecko urodzonych w Indiach Brytyjczyków. Do Anglii pierwszy raz trafił w wieku 11 lat, kiedy posłano go do szkół. Nie radził sobie za dobrze, narzekał na angielską monotonię, czuł się wyobcowany, nie dostał się na studia do Cambridge, ciągle trwonił przesyłane przez rodziców pieniądze. Pisać zaczął już jako ośmiolatek, poezją na poważnie zajął się ledwie siedem lat później. Debiutował w wieku 19 lat, a ledwie cztery lata później wydał pierwszą powieść, która sprzedała się tak źle, że kiedy publikował drugą, ceniona londyńska oficyna Faber & Faber zgodziła się ją wydać tylko pod warunkiem, że ukaże się pod pseudonimem.
Surowa twarz Afrodyty
Durrell szybko okazał się nieodrodnym synem imperium. Nie mógł znieść angielskich zim i choć jako Brytyjczyk dorastający w kolonii żywił w głębi duszy romantyczną tęsknotę za Anglią, czyli „domem", to w 1935 roku przeniósł się na wyspę Korfu. Wkrótce dołączyła do niego cała rodzina, w tym żona Nancy Myers. Pierwsza z czterech. W Grecji mieszkali do 1941 roku. Uciekli stamtąd przed niemiecką inwazją. Wojna, która doprowadziła do ostatecznego upadku starego świata i imperium brytyjskiego, sprawiła zarazem, że Lawrence Durrell narodził się jako prawdziwy pisarz. Państwo Durrellowie z maleńką Penelope trafili bowiem do Jerozolimy, a następnie do Kairu. Stamtąd Lawrence, już sam, przeniósł się do Aleksandrii, gdzie został attaché prasowym Ambasady Wielkiej Brytanii.
Bez Aleksandrii nie byłoby Durrella i jego największego dzieła, „Kwartetu aleksandryjskiego". Nie zakochałby się w Eve Cohen, tamtejszej Żydówce, która stała się pierwowzorem Justyny i zarazem jedną z najwspanialszych femmes fatales XX-wiecznej literatury. Nie miałby też okazji przyjrzeć się jedynemu w swoim rodzaju światu, który istniał na przecięciu Wschodu i Zachodu i który niebawem miał zniknąć. Miał rację, pisząc w „Justynie", pierwszej części „Kwartetu": „Miasto, gdy kochasz w nim choć jedną istotę, staje się światem". Wprawdzie Aleksandria stała się jego światem tylko na chwilę, do 1945 roku, ale siedziała w nim aż do końca lat 50., kiedy zabrał się do tworzenia „Kwartetu", który miejscowi odczytywali zresztą początkowo jako powieść z kluczem (szczególnie wszelkie erotyczne aluzje). Jeszcze ważniejsza od Aleksandrii okazała się dla niego przyjaźń z Amerykaninem Henrym Millerem, autorem równie w międzywojniu cenionym, co kontrowersyjnym. To właśnie Miller doradzał stawiającemu pierwsze kroki w prozie Durrellowi, by ten nie zgadzał się na usuwanie z powieści fragmentów ze względów obyczajowych, do czego namawiał go wydawca.
Brytyjski pisarz próbował w „Kwartecie" przenieść do literatury pięknej ustalenia współczesnej nauki: teorię względności Einsteina, zasadę nieoznaczoności Heisenberga i psychoanalizę Freuda. Wrzucał czytelnika do sali lustrzanej, w której każde z luster odbija tylko cząstkę prawdy, ukazując kolejne maski zakładane przez bohaterów. Pierwsze trzy tomy „Kwartetu" odtwarzają tę samą opowieść z różnych punktów widzenia, dopiero w czwartym akcja posuwa się naprzód. Aż trudno uwierzyć, że cykl powstał w ciągu czterech lat, a poza pierwszą częścią, nad którą Durrell pracował rok, pozostałe trzy – niemal tysiąc stron! – zajęły mu łącznie niewiele ponad pięć miesięcy pracy. Kompozycja całości jest tak dopracowana, że wydaje się nieprawdopodobne, iż Durrella motywował do pracy przede wszystkim brak pieniędzy.
„Kwartet" to przedsięwzięcie imponujące nie tylko literackim rozmachem i wspaniałym stylem autora, lecz także zamierzeniami. Nieprzypadkowo Durrell w przedmowie do drugiego w cyklu „Balthazara" porównuje swoje dzieło z dokonaniami Marcela Prousta i Jamesa Joyce'a, pisząc, że jego wielcy poprzednicy czerpali z Bergsona, on zaś próbuje odtworzyć w prozie koncepcję „przestrzenno-czasową", bazując przede wszystkim na osiągnięciach Einsteina i realizując – jak określił to Miller – „nieustanne przestawianie świata". Inna rzecz, czy Durrell zasługuje na miano wielkiego modernisty, czy raczej jest pisarzem spóźnionym, rozpiętym między modernizmem a postmodernizmem, kimś, kto nie do końca trafił w swój czas.