Pod koniec ubiegłego roku brytyjski tygodnik „The Economist" opisał partię rządzącą obecnie Polską jako, cytuję: zbieraninę socjalistycznych konserwatystów, katolickich nacjonalistów, eurosceptyków, antykorupcyjnych fanatyków, zwolenników teorii spiskowych, protekcjonistów i chłopów. Wystarczyło kilka kolejnych podobnie nieprzychylnych dla rządów PiS tekstów i na kultywowanym za granicą idyllicznym obrazie Polski, kraju odważnych reform, powstały pierwsze rysy.
Jonathan McClory, autor ubiegłorocznego rankingu firmy Portland Communications, oceniającego walory państw świata w oczach obcokrajowców („Soft Power 30"), w którym zajęliśmy 24. miejsce, przyznaje, że zaczyna się o Polskę martwić. – Odnieśliście sukces, przekształcając się w demokratyczne, wolnorynkowe społeczeństwo – mówi McClory. – Jednak w Europie pojawiły się ostatnio obawy, że polska polityka może zmierzać w kierunku nazwanym przez premiera Węgier Viktora Orbána „nieliberalną demokracją".
Bardzo możliwe, że Polska nie znajdzie się więc w tym roku na liście 30 wizerunkowo najbardziej atrakcyjnych państw świata. A to pokaże, jak ryzykowne w kreowaniu zagranicznej reputacji państwa jest oparcie się tylko na jednej historycznej opowieści i zaniedbanie innych narzędzi promujących kulturę.
Instytut Lema
Jak zauważa McClory, w porównaniu z potentatami kulturowego soft power, niezbędnego smaru współczesnej polityki zagranicznej, czyli m.in. Wielka Brytania i USA, brakuje nam rozpoznawalnych na świecie ambasadorów polskości i powszechnie znanych polskich marek. Choć nie wspomina uprzejmie o katastrofalnym poziomie polskich uczelni, z których najlepsza, Uniwersytet Warszawski, w rankingu Top Universities 2015 jest na 344. pozycji, a to jest kolejna poważna słabość naszego wizerunku. Według McClory'ego najwięcej możemy jednak stracić przez brak instytucji promujących Polskę za granicą.
Niedoścignionym wzorem pod tym względem jest Wielka Brytania. Działająca od 1934 roku sieć placówek British Council funkcjonuje w ponad 100 krajach świata i co roku przyciąga do brytyjskich uczelni 350 tys. zagranicznych studentów. Trudno się więc dziwić, że jeden na siedmiu światowych przywódców zdecydował się studiować na brytyjskim uniwersytecie. Zresztą nawet niewielka Portugalia finansuje sieć placówek kulturalnych, Instytutów Camoesa, w 200 miastach położonych w 82 krajach świata.