Jest przecież prawnikiem z wykształcenia.
Ale gdyby rozumiał sytuację, toby się tak nie zachowywał. Jest współodpowiedzialny za obecną sytuację. Nie wiem, czym to się skończy.
Czy organizowanie seminariów w Lucieniu przez obecnego prezydenta ma więc sens?
Nie sądzę. Trzeba pamiętać, że w tej chwili środowiska intelektualne są znacznie bardziej przetrzebione niż osiem lat temu – przez czas, przez kolejne ustawy zmieniające zasady oceniania kadry, przez degradację humanistyki. Wielu z tych ludzi, którzy bywali u Lecha Kaczyńskiego, nie przyjedzie, bo są po prostu zmęczeni tym wszystkim. Może pojawią się ci, którzy chcieliby się pokazać przy prezydencie. Mnie nigdy to nie pociągało. Nie mam siły na rzeczy, które są tylko celebrą.
Powiedziała pani, że Lech Kaczyński organizował seminaria w Lucieniu m.in. z powodu potrzeby towarzystwa do rozmowy.
Tak. Pamiętam, że Lech Kaczyński zaprosił kiedyś całą grupę ludzi, w tym mnie, na wyjazd do Pawłokomy, takiej wioski ukraińskiej, gdzie doszło do zbrodni ludobójstwa. W takich sprawach był bardzo pryncypialny. Ale chodziło mu też o to, żeby po prostu porozmawiać przy puszeczce piwa i rozkładanym stoliku. Andrzej Duda głównie jeździ między ośrodkami sportowymi. I widać, że to mu sprawia radość. Dla mnie to jest śmieszne i ktoś powinien mu o tym powiedzieć. Tyle że w jego otoczeniu nie ma takich ludzi. Ma uległych współpracowników.
A jak pani sądzi, po co prezydent Duda organizuje te seminaria?
Stara się wchodzić w buty Lecha Kaczyńskiego. Ale moim zdaniem to mu się nie uda. Jako prawnik, który wsparł destrukcyjny konflikt, nie ma już do tego żadnego prawa. Nie ma ani biografii, ani osobowości, ani wiedzy Lecha Kaczyńskiego. Liczyłam, że będzie wiedział, jakie są granice władzy. Dlatego dziwię się, że w ten sposób się zachował. Ta jego autodestrukcja jest dla mnie niezrozumiała. Przecież on został wybrany większością głosów. To olbrzymi mandat, którego nie ma PiS. A mimo to nic nie zrobił. Na dodatek wokół niego panuje klimat konfrontacji. No, przecież to, co ostatnio wygaduje jego doradca Andrzej Zybertowicz – którego notabene bardzo cenię – w głowie się nie mieści.
Chodzi pani o tę wypowiedź, że demonstracje KOD to nowy rodzaj rosyjskiej wojny hybrydowej?
Oczywiście. To jest absurdalne. Tym bardziej że Zybertowicza stać na znacznie więcej. Odnoszę wrażenie, że w Pałacu Prezydenckim panuje klimat ściągania w dół, choć zaznaczam, że nie byłam tam od śmierci Lecha Kaczyńskiego.
Coś może być na rzeczy, skoro niektóre osoby już zaczęły odpływać od prezydenta. Np. Ryszard Bugaj zrezygnował z zasiadania w Narodowej Radzie Rozwoju.
Bo on traktował to jako poważne miejsce do debaty, w czasach bardzo poważnych wyzwań. A gdy uznał, że aktywność Rady jest fasadowa, to się z nią rozstał. U prezydenta Dudy widzę potrzebę ceremoniału, której absolutnie nie miał Lech Kaczyński. On miał w sobie naturalną skromność, a równocześnie poczucie własnej wartości. Tacy ludzie nie potrzebują ceremoniałów. To przemówienie, które miał wygłosić w Katyniu 10 kwietnia 2010 roku, to nie było ględzenie, tylko wybitne, przejmujące wystąpienie.
Opozycja zarzucała Lechowi Kaczyńskiemu, że zamierzał tam rozpocząć swoją kampanię wyborczą. Czy tamto przemówienie było kampanijne?
Moim zdaniem nie. Było zwrócone do Rosjan, ale nie agresywne. W Gruzji do dzisiaj pamiętają, że Kaczyński był z nimi w ciężkich chwilach. Na jego pogrzeb przyjechał nawet Wiktor Janukowycz, bo Lech Kaczyński dobrze rozumiał złożoność sytuacji Ukrainy. Był człowiekiem kompromisu wynikającego z wiedzy. A Andrzej Duda nie ma nic do zaoferowania. Na dodatek ktoś go chyba podkręcił, bo ostatnie jego wypowiedzi – np. ta w Otwocku – były nie do wytrzymania. Odnoszę wrażenie, że Jarosław Kaczyński i niektórzy ludzie w PiS chcieliby zawrzeć kompromis w sprawie Trybunału Konstytucyjnego, ale ostre wystąpienia Dudy to wręcz utrudniają.
Dlaczego Duda miałby utrudniać porozumienie?
Bo kompromis zawarty nie przez niego, tylko przez prezesa PiS albo ministra sprawiedliwości, pokazałby, jakim prezydent jest frajerem. Na takim kompromisie zainicjowanym przez inny ośrodek władzy bardzo by stracił jako głowa państwa, bo byłoby widać, że w rzeczywistości jest kompletnie zmarginalizowany. Straciliby też inni, tacy jak Ast, Piotrowicz czy Kuchciński, którzy byli wykonawcami tej ostrej polityki wobec Trybunału Konstytucyjnego. Zaostrzenie retoryki Dudy z tego właśnie wynika.
Za poprzednich rządów PiS widać było w tej formacji chęć przyciągnięcia do siebie środowisk intelektualnych. Czy teraz to się dzieje?
Moim zdaniem nie. Wtedy było to dosyć naturalne. Wielu ludzi chciało mówić o tożsamości, o tradycyjnych wartościach, o odpowiedzialności za sprawy korupcyjne. Krótko mówiąc, chciało korekty transformacji, którą zapowiadało PiS. To przyciągało ludzi. W tej chwili nie wiem, kto by się chciał pokazać w orbicie tej partii. Kontakty z PiS stały się toksyczne. Pokazanie się w tym towarzystwie oznacza dla ludzi z drugiej strony barykady poparcie dla działań PiS. A ewentualna późniejsza krytyka jest z kolei uznawana za zdradę przez obóz prawicy. W tej sytuacji rozsądny człowiek pracujący głową zachowuje się ostrożnie, przyjmuje postawę obserwatora. Zresztą jesteśmy w takim momencie, że nie wypada popierać PiS jako formacji, która doprowadziła do niszczącego konfliktu.
Może podczas tej nowej edycji seminariów w Lucieniu pojawią się jakieś pomysły na wyjście z kryzysu?
Wątpię. Pomysły są efektem ciężkiej pracy, a nie gadania. Poza tym jest mnóstwo myśli, które prezydent mógłby wykorzystać, gdyby chciał. Tyle że wykorzystanie myśli innych ludzi wymaga wiedzy i otwarcia na nowe pomysły, a nie zrytualizowanego gadania. Dziesięć lat temu ludziom się chciało. Wierzyli, że myśl może coś zmienić. Teraz dominuje poczucie absurdu i bezsilności. Jest też znacznie więcej agresji. To wielu ludzi odrzuca. Przez te lata ten klimat zmienił się najbardziej.
A jednak Andrzej Duda zobowiązał się do konkretnych działań w kampanii prezydenckiej. „Solidarność" zapewnia, że będzie naciskała na prezydenta w sprawie realizacji obietnic. Przydałoby mu się wsparcie intelektualne.
Nie można przycisnąć kogoś, kto jest obły. A prezydent Duda taki jest. Nie wyobrażam sobie jego wyjazdu na Ukrainę czy Białoruś, bo gdyby tam zaczął ględzić, to ludzie po prostu by się z tego śmiali.
—rozmawiała Eliza Olczyk, dziennikarka „Wprost"
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95