Są więc niemal identyczni, z tą drobną różnicą, że Rosjanie zwykle wygrywają, a Polacy nie. I dotyczy to zarówno wspólnej historii, jak i drobiazgów takich jak sport. A kto chciałby temu ostatniemu zaprzeczyć, niech przeanalizuje zjawisko tzw. historycznych zwycięstw Polaków nad Rosjanami. W historii wielu dyscyplin jest ich kilka, ale jakoś się nie słyszy o historycznym zwycięstwie Rosjan nad Polakami. Kompleks? Niewątpliwie, ale to raczej początek, a nie koniec tej opowieści.
Zacznijmy od kwestii numer jeden, czyli wielkości państwa. Związek Radziecki był dumny z tego, że jest największym państwem świata, jak wcześniej carska Rosja. Niemniej, bez niepotrzebnych analogii można powiedzieć, że wielkość kraju jest zwykle bardziej obciążeniem niż atutem. A to z prostej przyczyny. Rozległość terytorium oznacza również zwykle duże zróżnicowanie etniczne, językowe i religijne. Trzeba więc niezłej organizacji polityki i finezji w sprawowaniu władzy, by taki twór utrzymać. Historia nie tylko uczy, że jest to trudne, ale też, że Rosjanom udaje się tego dokonywać dość konsekwentnie i to na przełomie wielu wieków. Jakim cudem? Oto zagadka dla historyków, bo jest poza dyskusją, że wedle elementarnej logiki, Ruś winna się już rozpaść wielokrotnie. Po raz pierwszy po najeździe tatarskim, po raz drugi po Wielkiej smucie, po raz trzeci w wyniku przewrotu bolszewickiego i wojny domowej. Za każdym jednak razem wielki organizm państwa jakimś sposobem się sklejał i rósł w siłę. Spalał się jak feniks i odradzał z popiołów i to w przeciwieństwie do środkowoeuropejskich sąsiadów, bez konferencji i kongresów, czyli samoistnie.
Co stoi za tym ciągiem fenomenów? Czyżby tylko siła absolutyzmu, imperialnej myśli i religii? Myślę, że jest coś więcej, co – mimo bolszewickich szaleństw – można by nazwać głębokim poszanowaniem państwa i racjonalnym podejściem do jego zasobów. Są na to dowody. I to jeszcze w czasach wczesnych Romanowów. Zeszłej jesieni podążałem w południowym Ałtaju śladem nie tylko rosyjskiego podboju tej krainy, ale przede wszystkim jej eksploracji. Ośrodki górnicze w odległych krainach Azji środkowej instalował już Piotr I, geologów słała Katarzyna Wielka, a produkcję metali z rzadkich rud rozpoczęto w tych stronach na długo przed tym, jak Amerykanie zdołali przebadać choć procent z rozległych terenów północy i środkowego zachodu przyszłych Stanów Zjednoczonych Ameryki. W tym samym czasie rolnicza i szlachecka Polska chyliła się właśnie ku upadkowi, by paradoksalnie swoją rewolucję przemysłową przeżyć ponad sto lat później i to pod zaborami.
Rosja miała już wtedy solidny przemysł, który zrodził się bez kapitalizmu i w oparciu o wysiłek państwa. A gdzie by była, gdyby carowie poszli w tym czasie tropem amerykańskich prezydentów? Strach się bać.
Inny przykład – armia. Od kiedy została zreformowana przez Piotra I, jej ciągłość wraz z tradycjami były nieprzerwane. Pułki gwardyjskie Prieobrażenski i Siemionowski sformowane w 1687 roku rozwiązano dopiero za bolszewików, czyli w 1918 roku. W międzyczasie uczestniczyły w setkach bitew z udziałem kolejnych pokoleń gwardzistów, ale zawsze pod tym samym sztandarem i znakami. Ale nawet i Rosja sowiecka, choć totalnie zdemolowała imperium carów, przejęła zasób żołnierski i w znacznym stopniu oficerski poprzedników. Bez tego wsparcia pędzący do boju nahajkami zwykłych robociarzy politrucy nie mieliby żadnych szans w starciu z białymi czy interwentami.