Nie interesuje mnie twórczość Grossa. Na ten temat wypowiedziało się już tyle osób i organizacji, że nic oryginalnego nie wymyślę. W październiku zeszłego roku mało do tej pory znana organizacja – Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga przeciw Zniesławieniom (po angielsku: Reduta Dobrego Imienia/Polish Anti-Defamation League) zwróciła się do prezydenta Andrzeja Dudy z prośbą o pozbawienie Grossa tego orderu nadanego mu w 1996 roku przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. Niedawno ujawniono, że prezydent Duda wystąpił do MSZ z pytaniem w tej sprawie i cyrk zaczął się na dobre.
Oczywiście, co można było przewidzieć, powstał komitet obrony (dobrego imienia?) Grossa, a historyk Timothy Snyder już wydał oświadczenie, że odda swój order. Po nim przyjdą następni, bo jak wynika z moich nie najdokładniejszych danych, w okresie 1989–2015 nadano Order Zasługi Rzeczypospolitej Polskiej ponad sześciu tysiącom osób. Order ma pięć klas, z której ta Grossowa jest najniższa.
Piszę te słowa zaniepokojona nie dobrym imieniem Jana Tomasza Grossa, które mnie nic a nic nie obchodzi, ale właśnie dobrym imieniem Polski. Cokolwiek by się o nim myślało, Gross uchodzi za naukowca i jest profesorem Uniwersytetu Princeton, jednego z najwybitniejszych w USA. A wolność słowa i wolność naukowa są w Stanach bardzo wysoko cenione i zagwarantowane w konstytucji. Profesorowie mają prawo pleść największe bzdury, a w Princeton to w dodatku dosyć powszechny proceder. Na przykład jeden z najbardziej znanych prosowieckich i proputinowskich profesorów Stephen Cohen wykładał wiele lat na tym uniwersytecie. Wykłada tam też bioetyk Peter Singer broniący praw zwierząt, ale popierający zabijanie upośledzonych noworodków. W Chicago profesorem pedagogiki był do niedawna William Ayers, przyjaciel prezydenta Baracka Obamy i założyciel w 1969 roku Weather Underground, terrorystycznej organizacji komunistycznej. Profesorem Harvardu był Noam Chomsky, najgłośniejszy przeciwnik polityki amerykańskiej. Na mojej Alma Mater – uniwersytecie Columbia – wydział Bliskiego Wschodu ma opinię najbardziej antyizraelskiego i antyżydowskiego w całych Stanach, a jej dziekan profesor Rashid Khalidi był działaczem Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Co nie przeszkadza mu w dostawaniu grantów z kasy państwowej.
W Stanach, jak w większości krajów z tradycją wolności uniwersyteckiej, odebranie Grossowi orderu spotka się co najmniej z dezaprobatą i zacznie się kolejna fala artykułów i listów na pewno nieżyczliwych dobremu imieniu Polski. Nie chodzi mi tu o słuszność czy niesłuszność tego kroku, ale o jego kulturową obcość.
Nieznana jest mi procedura odbierania orderów, zwłaszcza cywilnych. O wojskowych wiem, że zrywano je z piersi odznaczonego i na dodatek łamano nad jego głową szablę. Oczywiście tak postępowano w krajach cywilizowanych. W obozie sowieckim ordery konfiskowano w czasie rewizji, nazwisko odznaczonego wymazywano z listy (może i palono całą listę), a samego delikwenta formalnie pozbawiano wszystkich medali i orderów strzałem w tył głowy.