Reklama
Rozwiń

Prawdziwa stawka rosyjskich wyborów

Wkrótce dwie trzecie Rosjan znów wybierze na swojego przywódcę obecnego prezydenta. Ale już bez entuzjazmu, jaki wybuchł po aneksji Krymu. Dziś ustąpił on miejsca rezygnacji.

Aktualizacja: 10.02.2018 12:06 Publikacja: 08.02.2018 14:33

Prawdziwa stawka rosyjskich wyborów

Foto: Getty Images

Siergiej w wyborach prezydenckich 18 marca głosować nie będzie. Nigdy zresztą nie głosował. – To niczego nie zmieni – mówi 25-latek zmęczonym głosem.

Dochodzi 23:00, chłopak od 15 godzin jest na nogach, obsługuje klientów w specjalizującej się w rosyjskich daniach sieci szybkiej obsługi Tieriemok przy Zagorodnym Prospekcie w centrum Sankt Petersburga. – Cel mam jeden: wyjechać do Niemiec. Na to odkładam. Pracuję trzy dni z rzędu, a potem mam jeden dzień wolnego, wtedy odsypiam. Nie mam czasu na znajomych, a tym bardziej na politykę – tłumaczy.

W Tieriemoku, jeśli się postarać, można zarobić nawet 65 tys. rubli miesięcznie, to odpowiednik 4 tys. zł. Przy cenach, które w metropolii nad Newą są porównywalne do warszawskich, nie jest to zła pensja. Ale Siergiej chce jak najszybciej wyjechać z kraju Putina, więc zaciska pasa. – Mieszkam w komunałce w Parnasie, na obrzeżach miasta. Jest nas sześciu, każdy ma pokój, ale łazienka i kuchnia są wspólne. To ciemne mieszkanie, nie jest przyjemnie. Płacę 12 tys. rubli czynszu miesięcznie, plus 2 tys. za usługi – opowiada.

Chłopak przyjechał do Petersburga cztery lata temu z Uljanowska, 600-tysięcznego miasta nad Wołgą, gdzie skończył studia ekonomiczne. W stosunku do Petersburga to inny świat, prawdziwa Rosja. – W Uljanowsku ludzie zarabiają 10–15 tys. rubli miesięcznie. W nocy jest ciemno, nic się nie dzieje. No i nie jest bezpiecznie, bo skoro nie ma zagranicznych turystów, policja nie musi się starać. Kiedy zmarła moja babcia i dostałem po niej spadek, 390 tys. rubli, postanowiłem tu przyjechać – mówi.

Wiarygodna czy idiotka

Dla wielu Rosjan rządy Władimira Putina kojarzą się ze stabilnością po chaosie epoki Borysa Jelcyna, gdy większość wspólnego majątku rozkradli oligarchowie. Jednak kiedy załamały się ceny ropy, Zachód wprowadził sankcje za zajęcie Krymu i uderzył kryzys, ta stabilność stanęła pod znakiem zapytania. W ciągu czterech lat kurs rubla do dolara, tradycyjny wyznacznik kondycji gospodarczej kraju, spadł o połowę. Także Siergiej, który zaufał propagandzie Kremla i nie zamienił na czas spadku na twardą walutę, stracił połowę tego, co otrzymał po babci. – Pracowałem w wielu miejscach, także w bankach. Ale w Rosji bez znajomości nie awansujesz. A moja mama jest farmaceutką, i to z Uljanowska. Dlatego nie mogła mi pomóc dostać dobrej pracy w banku w Petersburgu. Wylądowałem w Tieriemoku, tu mogę zarobić znacznie więcej – dodaje.

Niezależne centrum badań opinii publicznej Lewada od niedawna przestało podawać dane na podstawie opinii publicznej dla Władimira Putina. Ale kiedy to robiło, były one przeważnie zbieżne z wynikami, które ogłasza państwowy ośrodek VTsIOM. Ten zaś twierdzi, że niemal 70 proc. Rosjan wciąż stoi za swoim prezydentem. I rzeczywiście, trudno dziś znaleźć na ulicach Petersburga, ale także miast obwodu leningradzkiego, kogoś, kto chciałby głosować za pięć tygodni na innego kandydata niż Putin. Tyle że w coraz większym stopniu to wynik apatii, a nie entuzjazmu po zajęciu Krymu i sukcesach w Syrii, oraz obaw, że może być jeszcze gorzej, mimo że poziom życia już i tak jest niski, a korupcji – wysoki.

– Mniej więcej od 2005 r. w Rosji powrócił strach przed władzami. Ludzie na wszelki wypadek wolą mówić publicznie to, czego oczekuje Kreml. Szczególnie cudzoziemcowi, a już Polakowi – to w ogóle – tłumaczy „Plusowi Minusowi" Igor Sutiagin, który po 11 latach spędzonych w więzieniu, dokąd władze wtrąciły go pod zarzutami szpiegostwa na rzecz Zachodu, wyjechał w 2010 r. do Londynu i dziś jest ekspertem renomowanego Royal United Services Institute (RUSI).

Od razu przyszliby tu Finowie

Aby znaleźć kogoś, kto przyzna, że nie odda głosu na prezydenta, muszę się przedrzeć przez ciemne podwórka na tyłach ulicy Rossi. To tu mieści się redakcja portalu internetowego Fontanka.ru, jedno z ostatnich niezależnych źródeł informacji we współczesnej Rosji, z którego codziennie korzysta 300 tys. osób. – Będę głosowała na Ksenię Sobczak. W jej sztabie jest wielu ludzi, którzy pracowali dla Aleksieja Nawalnego, zanim dostał zakaz startu w tych wyborach. Sobczak wspiera też Michaił Chodorkowski. Dlatego jest dla mnie wiarygodna. Ale nie mam złudzeń, że otrzyma więcej niż 1–2 proc. głosów – mówi „Plusowi Minusowi" Ksenia Kloczkowa, dziennikarka specjalizująca się w tematach politycznych. – Dla większości ludzi Krym był już dawno, Syria leży daleko. Ale Putin opiera się na sferze budżetowej, emerytach, wojskowych, którzy mają niezłe uposażenia i nie chcą ich stracić. Kreml stara się o to, by formalnie Rosja była uważana za demokrację – to jeden z powodów, dla których nasz portal wciąż może działać. Ale nie dopuści, aby pojawił się kandydat, który może zebrać znaczącą liczbę głosów. Temu służy cała machina państwa – dodaje.

Anatolij Sobczak, ojciec Kseni, w Petersburgu jest legendą. Pierwszy po upadku komunizmu demokratycznie wybrany mer nie tylko doprowadził do przywrócenia stolicy carów jej dawnej nazwy, ale otworzył miasto na zagraniczny kapitał i rozpoczął zakrojoną na szeroką skalę odnowę wspaniałych zabytków miasta. Choć od śmierci Sobczaka (w do dziś nie do końca wyjaśnionych okolicznościach) minęło już 18 lat, zapoczątkowane przez niego zmiany przynoszą teraz imponujące efekty. Pałace Szeremietiewych, Jusupowa, Strogonowych – lista reprezentacyjnych budynków, w których udało się odtworzyć dawne wnętrza, jest bardzo długa. Z kolei naprzeciwko Pałacu Zimowego, w dawnym budynku Sztabu Generalnego, powstało nowoczesne muzeum impresjonistów i współczesnego malarstwa. Koło Teatru Maryjskiego, opery rosyjskich imperatorów, stoi dziś ogromny kompleks mieszczący nowe sceny.

Miasto przeżyło też niezwykłą rewolucję kulinarną: do późnych godzin nocnych znakomite restauracje są pełne ludzi. I choć z powodu wiz i sankcji w te zimowe miesiące zachodnich turystów zastąpili Chińczycy (na lotnisku, w sklepach, muzeach – obok angielskiego wszędzie są informacje po mandaryńsku), to przecież wielu petersburżan żyje z cudzoziemców. Mimo trudnych warunków geologicznych zbudowanego na osuszonym terenie miasta powstała piąta linia metra, a starsze linie są uzupełniane. Na zbudowanym od nowa terminalu lotniska Pułkowo przyjezdnych witają zaś ogromne reklamy zachodnich koncernów, które – jak francuski potentat naftowy Total – działają mimo sankcji.

– Petersburg i szerzej obwód leningradzki stał się na tyle bogaty, że zrodził się ruch secesjonistyczny, który dąży do odtworzenia z tych terenów guberni ingermanlandzkiej (istniała tylko w latach 1703–10), ale w formie niezależnego państwa – mówi Ksenia Kloczkowa.

Propaganda chyba przekonała jednak petersburżan, że córka Sobczaka nie ma nic wspólnego ze swoim zasłużonym ojcem, a więc głosować na nią nie warto.

W niedzielny słoneczny poranek na dworcu, z którego biegnie szybka linia kolejowa do Wyborga i Helsinek (też zbudowana na fali dobrej koniunktury, choć z pomocą Finów), spotykam Jekatierinę, 30-letnią singielkę pracującą jako architekt przy budowie wielkich obiektów przemysłowych. Jak wielu innych podróżnych trzyma w ręku narty biegówki, wysiądzie na stacji w Zielienogorsku, skąd wiedzie wiele pięknych tras przez bezkresne lasy otaczające Petersburg. – Sobczak? To idiotka, skompromitowała się swoimi audycjami w telewizji. Chyba już tylko feministki mogą na nią głosować! Ale kto wie – może wygra? Skoro Amerykanie wybrali Trumpa, wszystko może się zdarzyć – rzuca na odchodne.

Przy Twerskim Prospekcie, paręset metrów od budynku klasztoru Smolnego, gdzie Lenin przed 100 laty przygotowywał rewolucję, Władimir próbuje złamać monopol władz na propagandę wyborczą. Starszy pan rozkleja na metalowych tablicach najnowsze wydanie „Prawdy", w którym na dwóch stronach rozpisano „20 kroków Pawła Grudinina" – program wyborczy kandydata komunistów. Jest więc mowa o „przywróceniu suwerenności gospodarczej Rosji", „kontroli cen podstawowych produktów", „cłach chroniących przed nieuczciwym importem".

– Powiedz, jak to możliwe, że Rosja, która ma tyle surowców, jest tak biedna? Bo wszystko zabierają oligarchowie, a Putin jest największym z nich – Władimir chętnie podejmuje rozmowę, tym bardziej, że żaden przechodzień „Prawdy" czytać nie chce. – Czy wiesz, że Jakowlew (w latach 80. bliski współpracownik radzieckiego przywódcy Michaiła Gorbaczowa – red.) był amerykańskim szpiegiem, to on pośredniczył między Amerykanami i Gorbaczowem, aby doprowadzić do rozpadu Związku Radzieckiego? Dziś tego już się nie odtworzy, naruszyłoby to zbyt wiele interesów – tłumaczy.

My potrzebujemy wspólnoty

I choć ta spiskowa teoria nie brzmi zbyt wiarygodnie, to już analiza Władimira dotycząca obecnych wyborów jest bardziej prawdopodobna. – Nasz kandydat w oficjalnych sondażach ma 10 proc. poparcia, a mogłoby na niego głosować 20–25 proc. Rosjan, gdyby poznali jego program. Ale Putin nie dopuści, aby 25 marca doszło do drugiej tury wyborów. Nie chodzi tylko o prestiż, ale także o ryzyko, że opozycja zbierze się wokół jednego kandydata. Dlatego prezydent musi dostać jakieś 60 proc. głosów – dodaje.

Aby uzyskać taki wynik, nie wystarczy jednak odsunąć innych kontrkandydatów od telewizji, środków masowego przekazu. Spowodować, że w oczach wyborców staną się „nieznani" i „mało wiarygodni". Trzeba też wykorzystać inne środki inżynierii politycznej, wśród których jednym z podstawowych jest strach. Podczas gdy w Polsce (i szerzej: na Zachodzie) nie ustają spekulacje, który kraj po Gruzji i Ukrainie będzie kolejną ofiarą agresji Kremla, wielu Rosjan obawia się, że to oni znajdą się pod okupacją. – Jeśli Nawalny zostałby prezydentem, na drugi dzień musielibyśmy oddać Wyborg Finom, a Krym Ukraińcom – nie ma wątpliwości Edward, który w Wyborgu w budynku stuletniego Fińskiego Targu sprzedaje buty ze skóry i włosia wilków oraz lisów, przede wszystkim turystom z Finlandii. Choć stąd do granicy jest tylko 30 km, ani on, ani siedząca obok jego tęga żona nigdy tej granicy nie przekroczyli. – Zobacz, ile Putin dla nas zrobił – zachęca do przechadzki po mieście, które, jak się zaraz przekonam, poza dzielnicami wokół dworca kolejowego po prostu się wali.

Mentalność oblężonej twierdzy odnajduję tego samego wieczora już w zupełnie innych okolicznościach, gdy czekam na rozpoczęcie w Teatrze Michajłowskim w Petersburgu na początek baletu „Jezioro Łabędzie", jednego z najpiękniejszych spektakli, jakie kiedykolwiek stworzyła kultura europejska. – Skoro tu jesteś, musisz lubić Rosję. Ale tak w ogóle, my mamy samych wrogów. Dlatego musimy mieć silną armię, aby nas szanowano. Putin ją zbudował – mówi Tatiana, na oko 60-letnia pani inżynier, która z siostrą przyszła posłuchać Czajkowskiego.

19 stycznia, naprzeciwko Twierdzy Pietropawłowskiej, gdzie spoczywają carowie, w zamarzniętej Newie wyrąbano spory otwór. Mimo kilkunastodniowego mrozu ustawiła się przed nim kolejka rozebranych do kostiumów kobiet i mężczyzn, przez cały dzień będą stale podchodzić kolejni. To dzień Objawienia Pańskiego, prawosławni zanurzają się w lodowatej wodzie na pamiątkę chrztu Chrystusa. – Zostawiają w Newie swoje grzechy, aby móc swobodniej grzeszyć od nowa. Jeśli chcesz zrozumieć rosyjską duszę, zanurzaj się – śmieje się blondynka w średnim wieku.

Ten sam przejaw odradzającej się w Rosji pobożności po upadku ideologii komunistycznej i zawodzie zachodnim konsumpcjonizmem widać w soborze Kazańskim przy Newskim Prospekcie, gdzie przed wejściem stoi jeszcze dłuższa kolejka niż przed przeręblem na Newie. Nie tylko babuszki, ale także młodzież, biznesmeni w eleganckich garniturach, starannie ubrane kobiety.

Rosyjski prezydent zadbał, aby z odradzającej się duchowości nie wyrosła dla niego niebezpieczna konkurencja. – Putin? Oczywiście, że jest prawosławny. Ochrzcił się w Petersburgu w czasach, gdy niewielu to robiło, przestrzega zasad wiary. Trudno na niego nie głosować – mówi Igor, pop z Tobolska, który na kilka tygodni przyjechał do miasta, aby „pomóc w posłudze duchowej".

– Rzymski papież zachowuje niezależność, bo jest głową Kościoła powszechnego, natomiast patriarcha w Moskwie działa tylko w Rosji, co stwarza o wiele większy układ zależności od władzy – zwraca uwagę Ksenia Kloczkowa.

Prezydent odwiedza swoje rodzinne miasto – Petersburg – średnio raz na miesiąc. Ostatni raz był 18 stycznia, w 75. rocznicę przerwania oblężenia Szlisselburga, twierdzy na środku Newy, gdzie dawniej było więzionych przez carat wielu polskich patriotów. Paradoksalnie miasto, które pozostający pod wpływem Zachodu Piotr Wielki nazwał po niemiecku, stało się barierą, na której podczas II wojny światowej załamały się plany Hitlera. Kiedy w lokalnym muzeum wraz z grupką małych dzieci oglądamy autentyczne nagranie zarejestrowane podczas podjętej po setkach dni morderczych walk ofensywy, wzruszenie u widzów jest ogromne. Odzywa się głęboko zakorzeniony w rosyjskim społeczeństwie patriotyzm, na którym Putin również buduje swoją popularność.

– Polacy mają inną mentalność, są indywidualistami. Ale my potrzebujemy życia we wspólnocie, z silnym przywódcą – mówi „Plusowi Minusowi" pułkownik Władimir Orłow, który z czasów, gdy na początku lat 90. stacjonował w Legnicy zachował całkiem niezłą znajomość języka polskiego, a dziś, dzięki hojnym uposażeniom dla wojskowych, ma wielki dom w Saratowie. – Z Polski zostaliśmy zaraz wysłani do Czeczenii, to była prawdziwa wojna, masakra. Ale Putin to mądry człowiek. W 2014 r. mogliśmy bez trudu zająć Kijów, ale znów byłaby wojna. On woli jednak poczekać 10 czy 15 lat, aż ukraińskie państwo się zawali i znów do nas wróci. A w Syrii to już jest inna sytuacja, technika, dzięki której nasi tak nie giną. Owszem, u nas poziom życia jest jak u was 20 lat temu. Ale Rosja jest sama, nie ma pomocy od Niemiec – tłumaczy.

Hamburski rachunek

Nikt na Zachodzie nie ma wątpliwości, kto będzie zwycięzcą wyborów 18 marca. Ale jednak jest stawka tego głosowania: opozycja wezwała do jego bojkotu.

– W tych wyborach chodzi o przetrwanie samego Putina, choć nie systemu, który stworzył – ten będzie trwał. W drugiej połowie XIX w. w Rosji wśród zapaśników istniało pojęcie „hamburskiego rachunku": raz do roku zawodnicy jechali do tego niemieckiego miasta, aby w tajemniczym miejscu przeprowadzić „prawdziwe" zawody. One określały na kolejny rok hierarchię sportowców, nawet jeśli w zawodach dla cara udawali, że toczy się realna walka i raz wygrywa jeden, raz drugi. To samo jest teraz: choć oficjalne, sfałszowane wyniki wyborów będą korzystne dla Putina, władze będą też znały te realne, „hamburski rachunek". I jeśli się okaże, że prezydent nie ma już dużego poparcia wśród ludności i nie jest dłużej w stanie stawiać się Zachodowi, zacznie się poszukiwanie alternatywnego przywódcy, który ochroni interesy oligarchów. Dlatego Putin naprawdę musi uzyskać frekwencję ok. 70 proc., z czego ok. 70 proc. powinno głosować na niego. Inaczej będzie dla niego źle –  przekonuje Igor Sutiagin.

Jędrzej Bielecki z Sankt Petersburga

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
Konsumpcjonistyczny szał: Boże Narodzenie ulubionym świętem postchrześcijańskiego świata
Plus Minus
Kompas Młodej Sztuki 2024: Najlepsi artyści XIV edycji
Plus Minus
„Na czworakach”: Zatroskany narcyzm
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego
Plus Minus
„Ciapki”: Gnaty, ciapki i kostki
Materiał Promocyjny
„Nowy finansowy ja” w nowym roku