Polska gospodarka rośnie nieprzerwanie od 1991 r. Poza rokiem 1997 i 2007 nie notowała co prawda spektakularnego tempa wzrostu, ale dzięki temu, że ani razu nie doświadczyła recesji, była nie tylko regionalnym, ale nawet globalnym tygrysem gospodarczym. Od 1991 r. PKB liczony na mieszkańca zwiększył się u nas niewiele mniej niż w Korei Południowej, a bardziej niż w Chile.
Lukę w stosunku do Niemiec ograniczyliśmy do poziomu, który w naszej historii występował tylko raz: bezpośrednio po drugiej wojnie światowej, kiedy i Niemcy, i Polska były w ruinie, a granice naszego kraju przesunęły się na zachód.
Rosnąc w tych okresach, kiedy w innych krajach przejściowe osłabienie koniunktury powodowało cykliczne kurczenie się gospodarki, w 25 lat praktycznie nadrobiliśmy dystans, który powstał na skutek 45 lat socjalizmu. Ale przy następnym osłabieniu koniunktury Polska nie będzie zieloną wyspą. Nie jest to wyłącznie scenariusz ostrzegawczy o niewielkim ryzyku spełnienia. Na dzisiaj to scenariusz podstawowy.
Dlaczego tym razem będzie inaczej
Gdyby na podstawie naszych polskich doświadczeń mechanicznie szacować ryzyko spełnienia tego scenariusza, to rzeczywiście byłoby niewielkie: sięgałoby ledwie 5 proc. w horyzoncie dwóch lat. Ale tym razem przeszłość się nie powtórzy – z trzech powodów
Po pierwsze, wyraźnie słabnie potencjał polskiej gospodarki, czyli ta część jej wzrostu, która odzwierciedla jej fundamenty, a nie cykliczne wahania koniunktury. Przed globalnym kryzysem finansowym w 2008 roku to równowagowe tempo wzrostu szacowano na 4,5 proc. Kryzys odjął od niego około 1 pkt proc. Od tego roku zacznie je obniżać demografia (czyli zmniejszanie się liczby osób w wieku produkcyjnym), która wcześniej je wspierała. Ten negatywny wpływ nie zniknie nawet jeśli rządzący zrezygnują z obniżenia wieku emerytalnego.