– To nie wysłuchanie publiczne, to jest samowolka i demolka opozycji – tak Beata Mazurek, rzecznik PiS, skomentowała spotkanie w Sejmie. A wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki dorzucił na Twitterze: „Opozycja kłamie, że trwa wysłuchanie publiczne. Niezbędna jest na to zgoda Sejmu".
Zignorowanie protestów opozycji, a także zwykłych obywateli, może być błędem, za który PiS przyjdzie jeszcze zapłacić. Być może kilka tysięcy osób pod Sejmem w niedzielę nie robi na politykach partii rządzącej wrażenia. Ale już wieczorne zgromadzenie pod Sądem Najwyższym zebrało kilkanaście tysięcy osób. Obywatele zbierali się nie tylko w Warszawie i wielkich miastach. W internecie można było znaleźć zdjęcia kilkudziesięcioosobowych grupek manifestantów w mniejszych miejscowościach. I może każda z tych manifestacji z osobna nie robi wielkiego wrażenia, ale w skali kraju pokazuje determinację przeciwników rewolucji w Sądzie Najwyższym.
PiS więc zastosował następującą taktykę: wycofał się z projektu, który rozpalał emocje milionów Polaków jakim było wprowadzenie opłaty paliwowej, ale równocześnie twardo stoi przy swej propozycji zmian w Sądzie Najwyższym. I nic nie wskazuje, aby w tej sprawie zamierzał się cofać.
To fatalna wiadomość. Nie tylko dla PiS i dla opozycji, ale też dla Polski. Tak fundamentalna reforma, jak przebudowa sądownictwa, powinna się odbywać w atmosferze przynajmniej częściowego kompromisu. To zbyt ważna sprawa, by przepychać ją łokciami i kolanami czy głosować ukradkiem w Sali Kolumnowej, gdyby doszło do blokady Sejmu.
Owszem, opozycja musi zrozumieć, że PiS ma większość i będzie wprowadzać zmiany, które obiecał swoim wyborcom – a reforma wymiaru sprawiedliwości była w jego programie od samego początku. Równocześnie partia rządząca musi przyjąć do wiadomości, że nie ma mandatu do wprowadzania zmian, które naruszałyby konstytucję, nawet jeśli ma w ręku Trybunał Konstytucyjny. I że wdrażanie reform przeciwko wszystkim zemści się na niej, kiedy już straci władzę, a przede wszystkim, zamiast obiecanej naprawy państwa, doprowadzi do pogłębienia politycznych podziałów i dalszej dewastacji tego, co wspólne.